CZESKIE
ZBRODNIE ZAGŁADY
POLSKOŚCI
ŚLĄSKA
ZAOLZIAŃSKIEGO
MOŻNA
WYBACZYĆ,
LECZ
NIE
WOLNO
O
NICH
ZAPOMNIEĆ !
Najpierw
było długoletnie milczenie. O tej zbrodni (patrz
zdjęcie nr 1) nie wolno było wspominać przez ponad 70 lat, z krótką
przerwą na przełomie 1938/39 roku, kiedy Zaolzie na jedenaście miesięcy
wróciło do Polski.
Zdjęcie
nr 1. Ciała 20 poległych i pomordowanych polskich żołnierzy na
stonawskim cmentarzu
Wtedy to - w dwudziestą rocznicę czeskiej zbrodni - upamiętniono ofiary
bestialskiego mordu. Nad zbiorową mogiłą polskich jeńców w zaolziańskiej
Stonawie - żołnierzy 12 wadowickiego pułku piechoty - zakłutych przez
czeskich żołdaków bagnetami i dobijanych kolbami karabinów, odbyła się
uroczystość złożenia kwiatów (patrz zdjęcie nr 2), podczas której
przemawiał wojewoda katowicki Michał Grażyński. Odbiło się to wówczas
szerokim echem nie tylko na Zaolziu. Wkrótce jednak wybuchła II wojna światowa,
a po niej nowe czeskie panowanie. Choć ten fragment historii naszych
stosunków z południowymi sąsiadami po wojnie wymazano nawet z polskich
podręczników historii, staraniem miejscowych polskich mieszkańców,
nigdy nie zabrakło na tej mogile kwiatów, zaś w dniu Wszystkich Świętych
zawsze paliły się świece.
Zdjęcie
nr 2. W dwudziestolecie tragedii w Stonawie nad mogiłą poległych i
pomordowanych przemawiał wojewoda śląski Michał Grażyński
Gdy tylko na początku lat dziewięćdziesiątych zaistniała taka
możliwość, miejscowi działacze Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego
w Stonawie zwrócili się do Konsulatu Polskiego w Ostrawie o pomoc
finansową przy rekonstrukcji tego miejsca pamięci narodowej (patrz zdjęcie
nr 3).
Zdjęcie
nr 3 Widok mogiły 20
poległych i pomordowanych polskich żołnierzy po rekonstrukcji w 1991
roku.
O konformizmie ówczesnych przedstawicieli
dyplomatycznych RP - a może i obawach miejscowych działaczy przed
czeskimi prześladowaniami - świadczy tablica, ufundowana wtedy przez
ostrawski konsulat. Wyryto na niej napis: Dwudziestu poległym dnia 26
stycznia 1919 w Stonawie. W myśl poprawności politycznej rządzącej
wtedy w Polsce Unii Demokratycznej (tę partię reprezentował ostrawski
konsul generalny) nie ma na tej tablicy ani słowa o pomordowanych, chociaż
poległych było kilku, natomiast kilkunastu, wbrew postanowieniom
konwencji genewskiej o jeńcach wojennych, zostało bestialsko
zamordowanych. Zresztą Czesi od samego początku swych zabiegów o
zaanektowanie Śląska Cieszyńskiego nie kierowali się prawem międzynarodowym.
Bez wypowiedzenia wojny dokonali zdradzieckiej napaści na polskie rubieże.
O czesko-polskim sporze granicznym po pierwszej wojnie światowej
pisaliśmy już w naszym biuletynie, zwłaszcza w jego pierwszym numerze z
23 stycznia 2004. Gwoli przypomnienia podajemy jednak kilka faktów związanych
z tamtymi wydarzeniami.
Po załamaniu się monarchii austriackiej w r. 1918, zbierająca się
na wiecach ludność Ziemi Cieszyńskiej opowiedziała się za utworzeniem
przez polskie partie polityczne Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego.
Tym samym mieszkańcy tej ziemi wypowiedzieli się za przynależnością
do Polski, odradzającej się po 130 latach niewoli. 5 listopada 1918
została w tej sprawie podpisana umowa między wspomnianą Radą Narodową
Księstwa Cieszyńskiego oraz czeskim Zemským
národním výborem pro Slezsko (dalej ZNV) w Ostrawie dotycząca
tymczasowego rozgraniczenia i
współdziałania lokalnych władz polskich i czeskich, oparta na istniejących
układach etnicznych. Woli miejscowej ludności, opowiadającej się za
przynależnością do Polski nie
respektowali czescy politycy w Pradze, choć było to niezgodne z
programem pokojowym prezydenta Stanów Zjednoczonych Thomasa Woodrowa
Wilsona z 22 stycznia 1918, mówiącym o samostanowieniu narodów, na mocy
którego również i Czesi - po prawie trzystu latach poddaństwa -
odzyskali swoją państwowość. W aspiracjach do panowania nad całym
dawnym Księstwem Cieszyńskim bez ogródek posługiwali się argumentami
ekonomicznymi, chęcią zagrabienia tamtejszych bogactw naturalnych oraz
zawładnięcia prowadzącą przez te tereny koleją koszycko-bogumińską,
zbudowaną w czasach austriackich. Określił to bez żenady w książce
„O Těšínsko”,
wydanej w r.1928, Ferdinand Pelc, który w r. 1918 przewodniczył ZNV w
Ostrawie, pisząc: „szło o to, by dostać do naszych rąk
tereny z większością polską lub niemiecką, mieszkającą na obszarze
polskim i to za zgodą mieszkańców tego terytorium, bądź bez ich
zgody, przy użyciu wojska”.
Do akcji zbrojnej zaczęli się Czesi przygotowywać już w grudniu
1918. Do momentu uformowania się armii czechosłowackiej w oparciu o
austriackie kadry dowódcze i przesłane z Włoch i Francji dywizje
legionarzy, nie podjęli jednak działania. Czechosłowackie przygotowania
wojskowe nie były obce Dowództwu Okręgu Wojskowego w Cieszynie, którym
kierował pułkownik Franciszek Ksawery Latinik. Informował on
systematycznie swoich zwierzchników w Krakowie i w Sztabie Głównym w
Warszawie. Tam jednak nie doceniono należycie wieści o zagrożeniu
czeskim, gdyż w tym czasie większość sił zbrojnych zaangażowana
została w obronę Lwowa i Małopolski Wschodniej przed Ukraińcami (dokąd
skierowano również jednostki wojskowe z Cieszyna) oraz we wsparcie
Powstania Wielkopolskiego.
Ten tragiczny błąd, wywodzący się z - ponawianej już w
historii - naiwnej wiary w uczciwość deklaracji południowego, słowiańskiego
sąsiada, Czesi skwapliwie wykorzystali. Mając ogromną przewagę w ludziach
i uzbrojeniu, dokonali 23 stycznia 1919 podstępnej, zdradzieckiej napaści
na Śląsk Cieszyński. Przebrani w mundury armii alianckich tegoż dnia
około godz. 10.30 wezwali pułkownika Latinika do wycofania polskich
wojsk za granicę Śląska Cieszyńskiego, grożąc że w przeciwnym razie
siły koalicyjne przystąpią o godz. 13 do obsadzenia jego obszaru. Pułkownik
Latinik nie zorientował się od razu, że chodzi o mistyfikację i nie zdążył
aresztować jej aktorów. Tymczasem w wysuniętej najbardziej na północ
części późniejszego Zaolzia już z samego rana, tegoż dnia, rozpoczęto
zbrojny atak na bogumińską linię demarkacyjną. Również i w Boguminie
próbowano podobnej mistyfikacji jak w Cieszynie, lecz dowodzący tam pułkownik
Mroczkowski zorientował się, że chodzi o podstęp, skontaktował się
ze swoim dowództwem i otrzymał jednoznaczny rozkaz obrony miasta, wraz z
tamtejszym węzłem kolejowym. Polacy zostali jednak otoczeni przez
czeskich żołnierzy, którzy już wcześniej niepostrzeżenie przybyli do Bogumina, przekraczając granicę przebrani za
cywilów i dopiero w ostatniej chwili zakładali mundury wojskowe oraz
wyciągnęli ukrytą broń. Nie widząc wyjścia z tej sytuacji, pułkownik
zdecydował się na wyprowadzenie swych żołnierzy z bogumińskiej pułapki.
Dowodzący w Boguminie czeski major Sykora obiecał podstawienie
specjalnego pociągu do wywiezienia Polaków w zamian za uwolnienie
czeskich jeńców przetrzymywanych w Piotrowicach. Kiedy jednak czescy
jeńcy zostali uwolnieni, polskich żołnierzy wzięto do niewoli,
zaś bogumiński węzeł kolejowy, wraz z całym miastem, został
opanowany przez Czechów.
Tego samego dnia stoczono też bitwę o polską część Zagłębia
Ostrawsko-Karwińskiego. Jego obroną kierował dowódca garnizonu
frysztackiego podpułkownik Stanisław Springwald, dysponujący trzema
kompaniami piechoty oraz miejscową milicją. Również i tu czeski atak
rozpoczął się od uderzenia na dworzec kolejowy w Dąbrowej, i tak samo
jak w Boguminie zastosowano podstęp. Ataku dokonali „cywilni”
przybysze, ukryci uprzednio w hotelu sąsiadującym z dworcem kolejowym,
którzy obrzucili polskie stanowiska granatami. W Karwinie dali się
atakującym Czechom we znaki górnicy, ostrzeliwując ich spoza domów i
drzew. Walki trwały w tym dniu i w innych miejscowościach. Bój o Karwinę
został rozstrzygnięty następnego dnia, kiedy Czesi przerzucili tam dwa
bataliony wojska z opanowanego już Bogumina. Dzięki zdobyciu tych celów
atakujący Czesi weszli na zaplecze dotychczasowych polskich linii
obronnych. W tych okolicznościach
następnego dnia nie kontynuowali już na tym odcinku działań
zaczepnych, lecz zajęli się umocnieniem na zdobytych pozycjach i
szukaniem broni w domach polskich
mieszkańców oraz ich pacyfikowaniem (np. rozstrzeliwanie za posiadanie
jednego naboju karabinowego, czy wzięcie do niewoli cywilnych zakładników,
pod groźbą ich rozstrzelania w razie ataku na czeskich żołnierzy).
Lokalni, polscy przywódcy narodowi i robotniczy zostali w tym dniu
internowani i zamknięci w gmachu polskiego sierocińca w Orłowej. Ten i
inne fakty związane z czeską napaścią opisała z autopsji Zofia
Kirkor-Kiedroniowa w rozdziale ósmym, drugiego tomu swoich Wspomnień.
Wieczorem 23 stycznia, tzn. kilka godzin później, niż na północy,
Czesi zaatakowali również na odcinku południowym zachodniej części
Ziemi Cieszyńskiej, od strony tunelu w Mostach, graniczących ze Słowacją,
skąd nadjechały pociągi z trzema batalionami legionarzy z formowanego
we Włoszech pułku piechoty. Tego odcinka bronił ze strony polskiej
jeden pluton piechoty pułku Ziemi Cieszyńskiej, dowodzony przez
podporucznika Gustawa Krzystka, wspierany przez miejscową milicję. Wobec
przeważającej liczby wroga, nie mogąc liczyć na jego odparcie w
starciu zbrojnym, polscy obrońcy tego odcinka rozmontowali po swojej
stronie tunelu tory, co nie powstrzymało ataku, lecz opóźniło nieco
czeskie natarcie na Jabłonków, Trzyniec i Cieszyn. Stoczono też górską
bitwę w okolicy miejscowości Gródek, w której obydwie strony poniosły
straty w ludziach. Podobnie jak w powiecie karwińskim, Czesi i tu
dopuszczali się zbrodni ludobójstwa, mordując jeńców i rannych, żołnierzy
i cywilów. Przykładem ich bestialstwa była na tym odcinku śmierć
robotnika huty trzynieckiej Karola Stryi, którego po wzięciu do niewoli
zbito kolbą karabinu, zepchnięto do potoku i dobito strzałem w głowę.
Podobne zbrodnie popełnili czescy mordercy w mundurach wojskowych w
niedzielę 26 stycznia w Stonawie i Olbrachcicach, kiedy ludność
miejscowa zamierzała, po nabożeństwach w swoich kościołach, pójść
do urn i wziąć udział w wyborach do parlamentu Rzeczypospolitej,
odbywających się w tym dniu w całej Polsce. Nie dopuszczenie mieszkańców
Ziemi Cieszyńskiej do udziału w tych wyborach było głównym powodem
rozpoczęcia czeskiego zdradzieckiego ataku na Śląsk Cieszyński tuż
przed tą datą. Zajmujący się tą problematyką historycy czescy, z
Jaroslavem Valentą na czele, nawet jeszcze w latach dziewięćdziesiątych
dwudziestego wieku bez żenady akceptowali takie postępowanie. Masowy
udział ludności w tych wyborach byłby bowiem namacalnym potwierdzeniem
jej woli przynależenia do Polski, a do tego Czesi nie chcieli dopuścić.
Bestialskie morderstwa, dokonane przez czeskich zbirów w mundurach
wojskowych w Stonawie, stały się swego rodzaju cichym symbolem. Choć
podobnych morderstw dopuścili się Czesi i w innych miejscowościach, ta
nie uległa zapomnieniu dzięki staraniom miejscowego księdza Franciszka
Krzystka i okolicznej ludności. To ksiądz Krzystek zorganizował zbiórkę
bielizny, by choćby w ten sposób okryć nagość zamordowanych i ogołoconych
żołnierzy. To na Jego zlecenie Leo Beer,
zawodowy fotograf z niedalekiego Frysztatu wykonał zdjęcia ofiar
zbrodni, to On zadbał o zapisanie nazwisk
zidentyfikowanych zwłok w księdze parafialnej, choć nie wszystkie
personalia udało się ustalić. Bezwzględni czescy mordercy zdzierali
bowiem ze swych ofiar i kradli odzież oraz obuwie wraz z dokumentami
osobistymi. To ksiądz Krzystek, ścigany przez Czechów (patrz zdjęcie
nr 4) , postarał się też o godny pochówek ofiar stonawskiej zbrodni, w
czym pomagali Mu miejscowi wierni.
Zdjęcie
nr 4. Pomnik na grobie ks. dziekana Franciszka Krzystka, proboszcza ze
Stonawy, który przyczynił się do wykonania dokumentacji dotyczącej
ofiar tragedii. Ze stycznia 1919r.
W zbiorowej mogile, wyłożonej podarowanymi przez Księdza
deskami, którymi nakryto również zwłoki ofiar, gdyż nie sposób było
zrobić w tak krótkim czasie tylu trumien, spoczęli żołnierze 12
wadowickiego pułku piechoty. Zostali skierowani do obrony tej ziemi w
chwili, gdy chłopcy spod Cieszyna walczyli na Wschodzie, dokąd wysłano
ich w wierze w pokojowe deklaracje Masaryka i Beneša.
Marszałek Józef Piłsudski, zdając sobie sprawę z błędu, popełnionego
na skutek nieuzasadnionego zaufania wobec czeskich przywódców, oświadczył:
„Dając wiarę deklaracjom Masaryka i wyraźnym zapewnieniom rządu
praskiego, który wielokrotnie przyznawał nasze prawa do kwestionowanych
obszarów, pozostawiłem na tych terenach jedynie drobne jednostki
wojskowe. Uważam tę niespodziewaną napaść za nieopisaną zdradę ze
strony Czechów”.
Pomimo
ogromnej przewagi militarnej czeskich najeźdźców, dowódca Okręgu
Wojskowego Cieszyn, pułkownik Franciszek Ksawery Latinik – po tym
jak w momencie zaskoczenia uwierzył czeskim przebierańcom – wraz
ze swoim zwierzchnikiem, dowódcą Okręgu Generalnego w Krakowie, generałem
Emilem Gołogórskim, postanowili zastosować manewr taktyczny. By nie
dopuścić do zbrojnego zajęcia i zniszczenia przez Czechów Cieszyna,
zdecydowano się na utworzenie - obok linii obronnej w zachodniej części
Śląska Cieszynskiego - także linii odwrotu na Wiśle. Dzięki temu
manewrowi, Czesi zamierzający zająć cały Śląsk Cieszyński, aż po
rzekę Białkę, zostali pod Skoczowem odparci i zmuszeni do wycofania.
Nazwy
miejscowości, w których stoczono bitwy podczas czeskiej, zdradzieckiej
napaści w styczniu 1919, zostały w r. 1934 umieszczone na kartuszach u
dołu postumentu pomnika Cieszyńskiej Nike (patrz zdjęcie nr 5),
zniszczonego przez Niemców w pierwszym dniu II wojny światowej. Pisaliśmy
już kilkakrotnie o trwającej rekonstrukcji
tego pomnika. Wspominaliśmy też o czeskim konsulu generalnym z Katowic,
który 12 października 2005 - za zgodą gospodarzy - zaprosił do cieszyńskiego
ratusza przedstawicieli Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika. „W
imię dobrosąsiedzkich stosunków” usiłował ich nakłonić do nie
zamieszczania na postumencie kartuszy
z nazwami pól bitewnych, związanych z czeską agresją w zaolziańskiej
części Ziemi Cieszyńskiej. Czeski konsul stawiał też żądania, by
odsłonięcia pomnika nie dokonywać w kontekście jakichkolwiek rocznic
ważnych dla narodu polskiego, gdyż mogłoby to drażnić Czechów. W państwie
w pełni demokratycznym obcy dyplomata, dopuszczający się
takiego nacisku w celu przemilczania zbrodni popełnionych w przeszłości
przez swoich rodaków, miast dążyć do pojednania w imię prawdy,
ryzykowałby, że stanie się „personą non grata”. Tymczasem
w samym
Cieszynie, zdominowanym przez liberałów, mówi się o tym fakcie szeptem, by nie daj Boże nie
narazić się sąsiadom.
Zdjęcie
nr 5. Pomnik Cieszyńskiej Nike z kartuszami u podnóża
W
tym kontekście napawają otuchą słowa Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego,
z Jego orędzia wygłoszonego
przed Zgromadzeniem Narodowym 23 grudnia 2005, podczas uroczystości Jego
ślubowania: „moim zadaniem jest doprowadzić do tego, by nasze
stosunki z innymi państwami stały się czynnikiem dynamizującym
przemiany, wzmacniającym nasze poczucie wartości i nasze przywiązanie
do Ojczyzny. Drogą do tego jest odrzucenie narodowych kompleksów, ciągłego
podnoszenia naszych słabości, chorobliwej tendencji do naśladownictwa
także wtedy, gdy chodzi o zjawiska i postawy wątpliwe, czy też jawnie
szkodliwe. Aby być traktowanym jako duży europejski naród, trzeba chcieć
nim być. Gdy się chce szacunku innych, trzeba najpierw szanować
siebie”.
Nawiązując
do tytułu niniejszych rozważań, w kontekście powyższego cytatu, warto
uzmysłowić zwłaszcza młodszemu pokoleniu czytelników, że to nie my -
Polacy - winniśmy z zażenowaniem wymawiać słowo Zaolzie. To zażenowanie
jest wynikiem kompleksów wpajanych polskiemu społeczeństwu przez lata
komunizmu. To nie Polska i Polacy winni przepraszać Czechów za Zaolzie,
lecz w imię prawdy historycznej powinni zostać przez Czechów
przeproszeni. Agresja roku 1919 była tylko tragicznym preludium do
okrutnego i zbrodniczego prześladowania miejscowych Polaków w
dwudziestoleciu międzywojennym ubiegłego wieku i dobrze przemyślanej,
celowej depolonizacji również po II wojnie światowej. Rok 1938, kiedy
to Beneš sam zaproponował Polsce zwrot spornego terytorium, był dla
wielu Zaolzian krótkim okresem wytchnienia, zachłyśnięcia się
wymarzoną niepodległością, na nowo niestety odebraną w niespełna rok
później przez agresorów niemieckich.
Dziś,
kiedy liczba polskich mieszkańców Zaolzia stopniała już prawie pięciokrotnie
na skutek intensywnego, dobrze przemyślanego, celowego wynaradawiania
(wysiedlenie wielu tysięcy Polaków ze Śląska Zaolziańskiego po
pierwszej i drugiej wojnie światowej, prowokacje i długoletnie więzienia
z pracą w kopalniach uranu z późniejszymi śmiertelnymi skutkami,
konfiskaty polskiego mienia społecznego, likwidacja szkolnictwa polskiego
i polskości kościołów, zacieranie historycznych nazw polskich
miejscowości i eliminacja języka rdzennej ludności z życia publicznego
i in.) chciałoby się
– w połączonej Europie – usłyszeć od Czechów słowa, które
nigdy dotąd nie padły z ust ich przedstawicieli: „Zawiniliśmy! My
i nasi przodkowie. Przepraszamy i prosimy o przebaczenie”.
Mając
w świeżej pamięci również inne słowa ze wspomnianego orędzia
prezydenckiego: „Polska i jej prezydent nigdy nie mogą zapomnieć o
rodakach żyjących poza granicami kraju” i że „nasz kraj
potrzebuje rozliczenia przeszłości”,
rozpoczęliśmy rok 2006 rok w naszym zespole redakcyjnym z nadzieją,
że właściwej oceny doczeka się także prawda o zaolziańskiej Golgocie
XX wieku.
Alicja Sęk
|
A po co IPN miałby się tym zajmować jak tutaj nie można dołożyć PO ani SLD?
OdpowiedzUsuńWiesz, że prawie wyleciał mi ten temat z głowy? IPN milczy, bo tu Tusk nie zawinił, a nawet Miller. POZDRAWIAM
OdpowiedzUsuńProbusie! Jesteś nieoceniony w publikowaniu zapomnianych (pomijanych) faktów z historii Polski. Teraz naszą historię pisze się historią (martyrologią) innego narodu. Tak trzymaj!
OdpowiedzUsuńPiszę na forum Onetu, broniąc Millera, pokazując zajadłość niektórych polityków ,ale to się nie ukazuje,peksiu
OdpowiedzUsuńBrawo. Mnie jednak wciaz dzwonią w uszach słowa wypowiedziany przez L. Kaczyńskiego w 2009 na Westerplatte. Przepraszał wtedy Czechów za Zaolzie. To byl szok. Kolejny szok, to 70ta rocznica rzezi wolynskiej. To nie jest Polska dla Polaków.
OdpowiedzUsuńJeszcze Polska nie zginęła
OdpowiedzUsuńpóki MY żyjemy!!