Życzmy
sobie, żeby były spędzone w jak najlepszej świątecznej i rodzinnej
atmosferze. Żeby na polskich stołach niczego nie brakowało. W Święta i wszystkie inne dni.
Żeby zdrowie dopisywało i żeby zawsze panowała zgoda w każdej polskiej
rodzinie i miedzy wszystkimi Polakami. Życzmy sobie tego wszyscy. Wesołych Świąt!
PS. Ostrożnie z trunkami!!!Poniżej jest test alkoholowy.
1. Kliknij w http://www.selfcontrolfreak.com/slaan.html2. Kliknij w nos tego faceta. 3. Za każdym razem gdy klikniesz w jego nos, możesz wypić następny kieliszek. Powodzenia!
skopiowane z Onet,biznes: Są pieniądze na nagrody, nie ma na szpital
23 lut, 10:32
Skandal w Łodzi. 38 lat budowy, koszt około miliarda złotych. Ale
olbrzymi szpital Uniwersytetu Medycznego zamiast leczyć, stoi pusty.
Powód: żeby dokończyć inwestycję brakuje „marnych” 50 mln zł. Skąd je
wziąć? To proste! Wystarczyłoby, żeby rząd zrezygnował z nagród dla
siebie, na które poszło aż 60 mln zł. Jeśli premier mówi, że w kryzysie
trzeba godzić się na wyrzeczenia, to niech da przykład! On i jego
ludzie.
fot.
Shutterstock
To miała być chluba polskiej medycyny. W 17-piętrowym gmachu miał
powstać najnowocześniejszy szpital w Europie. Gotowych jest 9 pięter.
Super nowoczesny szpital mógłby przyjmować setki pacjentów. Klinika
dysponuje wyposażoną w najlepszy sprzęt pracownią diagnostyki obrazowej,
a także m.in. stacją dializ z 22 sztucznymi nerkami. Ale niestety
chorych się tu nie przyjmuje.
– Nie wystarczyło nam na zakup materacy, wyposażenie
apteki szpitalnej, część aparatury medycznej dla OIOM-u i transport
chorych, a bez tego nie uruchomimy placówki – tłumaczy prof. Paweł
Górski, rektor Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Budowa szpitala
rozpoczęto w 1975 r, potem przerwano. Wznowiono 8 lat temu. Szpital
mógłby już działać.
REKLAMA
Przeszkodą jest brak 50 mln zł na konkretne cele, co przy 60 mln
wydanych na nagrody rządowe do niemałych też pensji, nie wydaje się być
przesadną kwotą. O problemach władze uczelni informowały resort zdrowia
już dwa lata temu. O pomoc zwróciły się też do premiera. Ale jak na
razie rozwiązania nie znaleziono. Po interwencji mediów, ministerstwo
odpowiada, że sprawdza rozliczenia. A Donald Tusk (56 l.) czeka na
szczegółowe informacje od ministra Bartosza Arłukowicza. (42 l.). Czytaj więcej na Fakt.pl Jak widać, "bliższa ciału koszula" a nie jacyś tam pacjenci: http://www.fakt.pl/polityka/takie-premie-biora-urzednicy-w-nfz-a-na-leczenie-chorych-nie-ma-,artykuly,531789.html
Po ponad milion trzysta tysięcy złotych premii zainkasowali dwaj
szefowie rządowej spółki PL 2012 - ustaliła Informacyjna Agencja
Radiowa.
Stadion Narodowy w Warszawie, fot. Reuters
Premie
wypłacone przez ministerstwo sportu zostały przyznane za przygotowania i
pracę przy projekcie Euro 2012. Szef spółki PL 2012 Marcin Herra
otrzymał dokładnie 1 330 436 złotych, a wiceprezes Andrzej Bogucki 1 307
713 złotych.
Rzecznik PL 2012+ Mikołaj Piotrowski mówi, że premie zostały wypłacone
zgodnie z umowami. Rada nadzorcza spółki pozytywnie oceniła realizację
projektu przygotowań do Euro i przeprowadzenie samego turnieju.
REKLAMA
- Te pięć lat pracy i sukces Euro
został wyceniony na około milion trzysta tysięcy złotych. Jeżeli
porównamy stopień zaawansowania tego projektu, wyzwania, ryzyka,
problemy które się pojawiały, a finalny rezultat to jest to kwota jak
najbardziej uzasadniona - mówi IAR rzecznik PL 2012+.
Prezesi PL 2012 nie muszą się także martwić o swoją przyszłość. Właśnie podpisano z nimi nowe kontrakty.
Będą zarządzać Stadionem Narodowym. Obydwaj będą zarabiać po 29 tysięcy
złotych brutto plus opcjonalne premie. Będą one jednak uzależnione od
konkretnych wyników finansowych stadionu.
- Premia nie będzie wypłacana automatycznie. Jeżeli wyniki finansowe
stadionu będą lepsze niż te założone w biznesplanie będzie można
rozpocząć ewentualne rozmowy o dodatkowym wynagrodzeniu - dodaje
rzecznik PL 20212+.
Zgodnie z wcześniejszymi obietnicami spółka PL 2012 zamieściła informacje o kontraktach prezesów na swojej stronie internetowej.
Wzięli jedne premie, a już mogą liczyć na kolejne. Prezesi od
Euro, Marcin Herra i Andrzej Bogucki wzięli po 1,3 mln zł premii tylko
za to, że mistrzostwa Europy w piłce nożnej się odbyły. A dostaną
kolejne pieniądze – co najmniej po 125 tys. zł rocznie – za straty,
jakie ponosi Stadion Narodowy. Taki bonus obiecało im ministerstwo
sportu.
fot.
Aleksander Majdański / newspix.pl Ministra sportu Joanna Mucha żaliła się, że najchętniej nie wypłacałaby gigantycznych premii prezesom od Euro 2012, ale nic nie może zrobić. Winą obciążała swoich poprzedników na
tym stanowisku. Jednak dała nową pracę prezesom spółki PL.2012 – Herrze i
Boguckiemu.
Obaj – pod szyldem nowej spółki PL.2012 Plus – będą zarządzać
Stadionem Narodowym. Zarobią po 29 tys. zł miesięcznie. To jednak nie
wszystko. Podczas, gdy w normalnych firmach wypłaca się premie od zysku,
Herra i Bogucki dostaną premie... od straty.
REKLAMA
Na
ten rok rząd założył, że Stadion Narodowy przyniesie aż 21 mln zł
strat. Nowi prezesi premie dostaną za każdy wynik lepszy niż ten
założony. Jeśli straty będą o milion mniejsze, czyli wyniosą 20 mln zł
na minusie, Herra i Bogucki podzielą się jedną czwartą tej "zmniejszonej
straty". Dostaną więc po 125 tys. zł. Jeżeli założoną stratę zmniejszą o
5 mln zł – dostaną 750 tys. zł do podziału. A jeśli o 10 mln zł –
podzielą się okrągłym milionem złotych.
Więcej w Fakt.pl:
Władze Warszawy przekonują, że wszechobecny kryzys musi odbić się również na codziennym życiu mieszkańców stolicy. Stąd bardzo duże podwyżki cen biletów miejskich, stąd rosnące opłaty za czynsz mieszkań, poszerzenie strefy płatnego parkowania, a także wprowadzone wysokie opłaty za wywóz śmieci. Wszystko w trosce o budżet i finanse publiczne Warszawy kierowanej od kilku lat przez Hannę Gronkiewicz-Waltz.
Efekty zaciskania pasa i coraz większych wydatków widać jednak nie
tam, gdzie oczekiwaliby tego mieszkańcy. Informacje o przedłużającej się
(a przy tym niezwykle drogiej) naprawie Wisłostrady
czy promocji spotów reklamowych w zaprzyjaźnionych mediach to jednak
nic w porównaniu z odpowiedzią, jaką nasz Czytelnik otrzymał od władz
Warszawy.
CZYTAJ WIĘCEJ: Władze stolicy i "zaprzyjaźnione media". Za emisję spotu „Zakochaj się w Warszawie na Święta” TVN wziął od ratusza 600 000 zł!
Kilka miesięcy temu media obiegła wieść o premiach dla warszawskich burmistrzów,
które przyznała im Hanna Gronkiewicz-Waltz. Chodziło o 120 tys.
złotych, co w czasach kryzysu wywołało zrozumiałe oburzenie. Czytelnik
portalu wPolityce.pl zapytał władze miasta o całość przyznanych w 2012
r. premii i nagród. Efekty są naprawdę szokujące. Jak się okazuje, całkowita wysokość nagród w Urzędzie Miasta
Warszawy wyniosła w minionym roku... niemal 43 miliony złotych! A
precyzyjnie mówiąc - 42 953 462 złotych.
Niektórzy z burmistrzów i ich zastępców (przykładowo - dzielnica
Bemowo ma ich aż czterech) otrzymywali nagrody trzy razy w roku - za
każdym razem była to suma pięciu, sześciu, a nawet dziesięciu tysięcy
złotych. Warto przytoczyć konkretne liczby, bo świetnie odzwierciedlają one skalę problemu.
I tak wspomniane już Bemowo. Burmistrz dzielnicy premie otrzymał trzykrotnie. Kwiecień - 7200 złotych, lipiec - kolejne 7000 zł, wreszcie grudzień - 9500 zł. Jego czterej zastępcy byli tylko trochę gorsi.
Kwiecień - od 5 do 6,5 tys. złotych na głowę, lipiec - podobnie, od 5,2
do 6,5 tys. złotych, grudzień pogodził wszystkich pomocników burmistrza
- otrzymali zgodnie po 8 tysięcy złotych. I tak jest z każdą dzielnicą -
Białołęką, Wolą, Bielanami... wymieniać można by długo.
Do tego dochodzą premie dla innych urzędników i współpracowników urzędu miasta.
Łącznie daje to czterdzieści trzy miliony złotych, co jest naprawdę
dużą kwotą - dla porównania na świąteczne dekoracje rządzący stolicą
wydają ok. dwóch milionów złotych, co już wtedy wywoływało słuszne
oburzenie.
Czterdzieści trzy miliony złotych. Proszę zapamiętać tę kwotę, gdy
znów usłyszymy o przedłużającym się terminie oddania Wisłostrady,
drugiej nitki metra czy walących się budynkach przy jego budowie. Powoli
zaczynamy rozumieć promocyjne hasło stolicy - "Zakochaj się w
Warszawie!". Niektórzy mogą być naprawdę wdzięczni i pełni miłości wobec
rządzących stolicą.
lw
Bogdan Borusewicz lata średnio co trzy dni
Prawie 400 tys. złotych kosztowały loty marszałka Senatu Bogdana
Borusewicza (PO) na trasie praca - dom - praca - pisze "Super Express".
"SE" otrzymał od Kancelarii Senatu zestawienie rejsowych lotów Bogdana
Borusewicza na trasie Warszawa - Gdańsk - Warszawa. Lista zawiera loty
odbyte przez polityka PO od 2007 r. do stycznia 2013 r.
Z zestawienia wynika, że w ciągu sześciu lat Borusewicz skorzystał
z lotów rejsowych 713 razy. Jak wyliczył "SE", marszałek z PO latał więc
średnio co trzy dni. Najwięcej przelotów - 156 - Borusewicz zaliczył
w 2011 r.
Kancelaria Senatu podała,
że koszt jednego przelotu Borusewicza to ok. 511-538 zł. 713 lotów
kosztowało więc ok. 364 tys. - 383 tys. zł.
- Wszystkie
przeloty były służbowe i wiązały się z wykonywaniem mandatu senatora
i obowiązków marszałka Senatu - oświadczył Zdzisław Iwanicki,
wicedyrektor gabinetu marszałka Senatu.
Ustawa o wykonywaniu
mandatu posła i senatora w art. 43 stwierdza, że "Poseł i senator
ma prawo, na terenie kraju, do bezpłatnego przejazdu środkami
publicznego transportu zbiorowego oraz przelotów w krajowym przewozie
lotniczym, a także do bezpłatnych przejazdów środkami publicznej
komunikacji miejskiej".
Rozporządzenie ministra infrastruktury
z 28 grudnia 2001 r. w sprawie trybu korzystania przez posłów
i senatorów z bezpłatnych przejazdów i przelotów na terenie kraju
wskazuje Polskie Linie Lotnicze LOT S.A. jako zapewniające przewóz
parlamentarzystów na trasach krajowych.
zew, "Super Express"
Interpelacja Jońskiego to reakcja na publikację "Super Expressu". "SE" napisał, że zaledwie przez 6 miesięcy 2013 r. rząd Donalda Tuska wypłacił swoim urzędnikom 21,6 mln zł nagród. Najhojniejszy okazał się Radosław Sikorski, szef MSZ, gdzie nagrody wyniosły 9,2 mln złotych. Prawie 3 mln zł przyznano w MON, a 2,4 mln złotych w resorcie finansów - podała gazeta. REKLAMA W kancelarii premiera przyznano nagrody w wysokości ponad 650 tys. zł.
Joński ocenił, że informacje o nagrodach świadczą o hipokryzji ministra finansów Jacka Rostowskiego. Przypomniał, że w zeszłym tygodniu Sejm przegłosował zawieszenie w ustawie o finansach publicznych pierwszego, 50-procentowego progu ostrożnościowego, a w tegorocznym budżecie brakuje 24 miliardów złotych. Oprócz tego, w ubiegłą środę prezydent Bronisław Komorowski ratyfikował unijny pakt fiskalny, który państwom członkowskim narzuca dyscyplinę budżetową.
- Tymczasem dowiadujemy się, że panowie ministrowie wypłacili sobie nagrody na kwotę 21 mln złotych. Jest to o tyle hipokryzja, że w budżecie bra kuje dzisiaj środków, dokładnie 24 mld złotych. Tym samym wypadałoby, żeby pan minister finansów zrozumiał i zaczął oszczędności od siebie - powiedział rzecznik SLD.
- Nie możemy być ślepi i głusi na to, co się dzieje (...), w związku z tym złożymy zapytanie do pana premiera, w formie interpelacji. Pan premier powinien powiedzieć, przede wszystkim ile osób, kto dostał, w jakiej wysokości, ale też dlaczego podjęto taką decyzję. Przecież pan premier o sytuacji finansów publicznych wie już od kilku tygodni - zaznaczył Joński. Interpelacja jeszcze dziś ma wpłynąć do kancelarii premiera.
Kosztowne wojaże posła Śniadka. Obrońca ubogich lata co trzy dni!(skopiowane z Fakt.pl i Onet bez reklam i komentarzy internautów) Janusz Śniadek lata samolotem za pieniądze podatników
Aż 150 razy w tej kadencji Sejmu poseł PiS Janusz Śniadek (58 l.) wznosił się w przestworza. Wygodnie, szybko, miła uśmiechnięta obsługa. Żadnych korków na drogach, czy wlekących się zatłoczonych pociągów. Oczywiście na to, by były szef Solidarności mógł wygodnie dolecieć do domu w Trójmieście, składają się wszyscy Polacy
– Gdybym miał jeździć pociągiem osiem godzin, to dla mnie byłby duży problem – tak bezczelnie tłumaczy się Śniadek z podniebnych kosztownych wojaży. A byłoby go stać nawet na jeżdżenie do Warszawy za swoje, bo zarabia w przecież w Sejmie 12,5 tys. zł miesięcznie...
Cóż, politycy nie mają wstydu za grosz! Zapytaliśmy posła Janusza Śniadka (58 l.), który mieni się obrońcą biednych, dlaczego do domu lata samolotami, skoro pociągiem byłoby znacznie taniej. Pytanie na miejscu, bo jest kryzys, a za przeloty płacimy my, podatnicy. Poseł się oburzył, że każemy mu telepać się pociągiem aż do Trójmiasta, gdzie mieszka. Dlaczego Śniadek wybiera akurat samolot, a nie choćby pociąg? Też ma go przecież za darmo! – Tak jest najszybciej – ucina poseł PiS. Ale i... trzy razy drożej. Ale wieloletni działacz związkowy ma takie przyziemne argumenty gdzieś. – Proponuje mi pani dojeżdżanie z Gdańska, gdzie czasy przejazdu przy tych remontach to około siedem godzin? Gdybym miał jeździć pociągiem osiem godzin, to dla mnie byłby duży problem – mówi poseł PiS.
Zwykli Polacy, żeby dotrzeć do pracy telepią się godzinami po zdezelowanych torach. I jeszcze sami muszą pokryć koszty dojazdu, a zarabiają kilkakrotnie mniej niż poseł Śniadek. On zgarnia co miesiąc 12,5 tys. zł. To trzy razy więcej niż średnia w pensja (3,8 tys. zł.) w Polsce . Ale czy posła Śniadka to już w ogóle coś obchodzi? Takich panów jest wiecej: http://fakt.onet.pl/Poslowie-lataja-za-nasze-pieniadze-Ile-lataja-politycy-,artykuly,224181,1.html
Fakt.pl » Polityka » Politycy » 23-latka pracuje u premiera. U Tuska jest praca dla młodych. 23 lata i 7200 pensji. Tak się pracuje u premiera
Słowa kluczowe: Dobrawa Morzyńska, Donald Tusk, Jacek Cichocki, PO, kancelaria premiera, minister, praca, studia
A A+ A++ 21.10.2013 05:07
ZOBACZ ZDJĘCIA
Premier Donald Tusk dobrze płaci młodzieży z PO
Robota jak marzenie. W biurze. I to u boku samego premiera. Choć co czwarty absolwent w Polsce ląduje na bezrobociu, niektórzy mają więcej szczęścia – bo od najmłodszych lat poświęcają się partyjnej pracy na rzecz rządzących. Tak jak Dobrawa Morzyńska – radna PO z Pruszcza Gdańskiego – która ma dopiero 23 lata, a w Kancelarii Premiera jest już ważną osobą. Zarabia u Donalda Tuska (56 l.) 86 tys. zł rocznie. To nie wszystko! Dodatkowo jako radna z samych diet dostaje kolejne 15 tys. zł!
Zobacz galerię zdjęć (2/8)
Niedawno Kancelaria Premiera ogłosiła program stażu dla młodych ludzi, tyle że darmowy. Są jednak wybrańcy, którzy mimo młodego wieku, mogą liczyć na sowite pensje. Jak to zrobić? Recepta jest prosta – wystarczy związać się z PO i realizować z oddaniem partyjne zadania. Oto przykład: 23-letnia Dobrawa Morzyńska nie skończyła jeszcze nawet studiów, a już zgarnia u premiera 7,2 tys. zł miesięcznie jako... asystentka polityczna szefa KPRM, czyli Jacka Cichockiego. Ten przejął ją po swoim poprzedniku Tomaszu Arabskim i nie może się nachwalić młodej pracownicy. – Jest skuteczna w działaniu. Wiele rzeczy mi ułatwia, bo ma długie doświadczenie w pracy w kancelarii – mówił w mediach. Jakie to doświadczenie? Raczej marne, bo Dobrawa Morzyńska pracuje w KPRM dopiero od półtora roku. Wcześniej dorabiała na umowach–zleceniach w biurze PO.
Na dodatek urocza asystentka na co najmniej kilka dni w miesiącu porzuca pracę w Kancelarii Premiera i jedzie do Pruszcza Gdańskiego na posiedzenie Rady Miasta, gdzie jest radną. Dzięki temu rocznie zgarnia w sumie aż 100 tys. zł!
– Pracę radnej i obowiązki służbowe w Kancelarii Premiera godzę bezproblemowo. Takie samorządowe spojrzenie przydaje się też w pracy dla KPRM. Oba zajęcia traktuję na równi, pomimo tego, że Pruszcz Gdański i Warszawę dzieli duża odległość, to jestem w swoim rodzinnym mieście regularnie – mówi Faktowi Dobrawa Morzyńska.
PO słynie z tego, że na dobrze płatnych stanowiskach w administracji rządowej zatrudnia ludzi bez wielkiego doświadczenia, ale za to dla partii gotowych na wiele poświęceń. Fakt pisał już o Michale Klimczaku, 23-latku, który w gabinecie politycznym ministra transportu zarabia prawie 5 tys. zł. Niedawno wyszło też na jaw, że minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz (52 l.) zatrudnił w resorcie 21-letniego Adama Malczyka, wypłacając mu – bagatela – 4,7 tys. zł. Jak więc widać praca dla młodych jest. W PO!
Pan Mariusz Dyśko chciał, by cała Polska się dowiedziała, na co posłowie wydają publiczne pieniądze. Dlatego – gdy żona posła Adama Hofmana z PiS (34 l.) – zapłaciła za kurs jego taksówką kartą należącą do biura poselskiego, powiadomił o tym Fakt. Zadzwoniliśmy do posła Hofmana, by wyjaśnił, jak to się stało, że jego żona korzysta z kart należących do biura. Reakcja była natychmiastowa. Jeszcze tego samego dnia pana Mariusza wezwano na dywanik do korporacji, w której pracuje. Został zwolniony. Panie pośle, myśli pan, że w ten sposób da się zastraszyć Polaków, którzy chcą tępić nadużycia władzy?
Joanna Hofman postanowiła skorzystać z poselskiego przywileju męża i zamówiła kurs taksówką, rozliczając ją na biuro poselskie. Oznacza to, że za taksówkę wszyscy zapłaciliśmy z naszych podatków! Pani Hofmanowa w żadnym wypadku nie wypełniała obowiązków poselskich, a tylko na takie przejazdy posłom wolno brać taksówki, za które płacą z pieniędzy przeznaczonych na działalność biur poselskich.
Taksówkarz pan Mariusz Dyśko – zbulwersowany żenującą postawą pani Hofmanowej – postanowił ujawnić sprawę i zawiadomił o wszystkim naszą redakcję. W czwartek po południu rozmawialiśmy na ten temat z posłem Hofmanem, który tłumaczył, że taksówki rozlicza pod koniec roku i za takie prywatne przejazdy płaci z własnej kieszeni.A żona korzysta z voucherów poselskich, bo tak jest jej wygodniej!
– Zwłaszcza, jak się nie ma akurat gotówki, to jest tak jak korzystanie z karty, też jest wygodniejsze – powiedział nam poseł i oświadczył, że przy podliczaniu taksówek pod koniec roku kursu żony na pewno nie rozliczy z pieniędzy na prowadzenie biura poselskiego. Jak wierzyć w takie zapewnienia, skoro godzinę po tej rozmowie taksówkarz został wezwany na dywanik przez władze korporacji i stracił pracę.
– Zdenerwowałem się, gdy zobaczyłem, że żona posła rozlicza kurs na biuro poselskie. Nie chciałem się z nią kłócić, ale postanowiłem to ujawnić. Teraz to ja jestem ukarany – opowiada nam załamany pan Mariusz.
Poseł Hofman jednak stanowczo zaprzecza, że to on doprowadził do wyrzucenia kierowcy z pracy.
– Nic o tym nie wiem, dowiaduję się o tym w tej chwili od pani – powiedział Faktowi w piątek rano. –Jeżeli ktoś tego pana zwolnił, to korporacja taksówkowa. Nie miałem z tym nic wspólnego, powtarzam, dowiaduję się tego w tej chwili.
Jak to jednak możliwe, że kierowca został zwolniony prawie natychmiast po naszej rozmowie z posłem, choć sprawa publicznie jeszcze w ogóle nie była znana? Chyba mało kto uwierzy w takie tłumaczenia. Mało kto także uwierzy w tłumaczenia o rozliczeniach taksówek pod koniec roku – poseł musiałby prowadzić skomplikowana buchalterię, by po wielu miesiącach wiedzieć, którego dnia i z jakiego powodu jego żona brała taksówkę. Dlatego Panie pośle, lepiej, żeby skończył Pan z dziwnymi tłumaczeniami, zapłacił za taksówkę i przeprosił.
Afera taksówkowa Joanny Hofmanowej może nie ujść na sucho jej mężowi. Władze klubu parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości zapowiadają interwencję w tej sprawie. – Będę rozmawiał z posłem Hofmanem o sprawie taksówek i o zwolnieniu z pracy taksówkarza. Sprawa będzie wyjaśniania – powiedział nam szef klubu parlamentarnego PiS poseł Mariusz Błaszczak (45 l.).
Miejmy nadzieję, że sprawa zakończy się ukaraniem posła, a władze klubu doprowadzą do ukrócenia procederu wyłudzania przez rodziny posłów przywilejów należnych tylko parlamentarzystom.
"Wprost": przyjaciel Sikorskiego dostawał za konsultowanie jego przemówień olbrzymie sumy.
Brytyjski dyplomata i zarazem znajomy Radosława Sikorskiego dostawał za konsultowanie jego wystąpień olbrzymie sumy – podaje "Wprost". Jak czytamy w tygodniku, MSZ przyznaje, że chodzi o średnio 19 tys. zł za poprawki w jednym przemówieniu. Łącznie kosztowały one ponad ćwierć miliona złotych. \
PO złożyła w Sejmie projekt ustawy o ogrodach działkowych -
zakłada m.in. likwidację Polskiego Związku Działkowców, a także
zawieranie bezterminowych umów na prowadzenie ogrodów. - Chcemy oddać
działki działkowcom - deklarują autorzy projektu.
Na konferencji prasowej założenia projektu ustawy o ogrodach działkowych
zaprezentowali Iwona Śledzińska-Katarasińska oraz Stanisław Huskowski.
Przekonywali, że projekt zdecydowanie poprawia sytuację działkowców,
którzy - jak mówił Huskowski - będą mogli "spać spokojnie" m.in. mogąc
podpisywać bezterminowe umowy najmu.
W połowie ubiegłego roku Trybunał Konstytucyjny uznał za niezgodne z
konstytucją 24 przepisy ustawy o rodzinnych ogrodach działkowych.
Zakwestionował m.in. przepisy określające przywileje Polskiego Związku
Działkowców (PZD).
Projekt PO zakłada likwidację PZD i rozdysponowanie mienia tej
organizacji pomiędzy skarb państwa a gminy. Grunty, budynki i urządzenia
znajdujące się w granicach ogrodu, niezbędne do zapewnienia
prawidłowego funkcjonowania ogrodu działkowego i przeznaczone do
wspólnego korzystania przez działkowców, mają - według propozycji PO -
stać się mieniem właściciela gruntu. Pozostałe mienie miałoby wejść w
skład tworzonego Krajowego Funduszu Ogrodowego.
Zgodnie z projektem, działkowcy zachować mają prawa do swoich altan,
obiektów gospodarczych i innych budowli. Projekt - jak przekonują jego
autorzy - w znacznym stopniu chroni prawa działkowców do dalszego
korzystania z działek. Ustanawia bowiem na gruntach, na których w dniu
wejścia w życie ustawy będą istnieć ogrody działkowe, obowiązek zawarcia
przez właścicieli ze stowarzyszeniami ogrodowymi reprezentującymi
działkowców, bezterminowych umów na prowadzenie ogrodów.
Likwidacja ogrodów byłaby możliwa jedynie w celu realizacji inwestycji
celu publicznego, lub innego celu zapisanego w miejscowych planach
zagospodarowania przestrzennego. W obu tych przypadkach właściciel
gruntu (gmina, skarb państwa) miałby obowiązek zapewnienia działkowcom
działek w innych ogrodach lub odtworzenia ogrodu w innym miejscu.
Ponadto we wszystkich przypadkach likwidacji ogrodu, właściciel gruntu
musiałby wypłacić odszkodowanie za utracone mienie i poniesione nakłady
na inwestycje wspólne.
Projekt zwalnia nieruchomości gruntowe, a także budynki posadowione i
użytkowane zgodnie z prawem, z podatków i opłat lokalnych. Ogranicza też
opłaty roczne, jakie działkowcy musieliby płacić na rzecz właściciela
gruntu do kwoty nie większej niż pięciokrotność wysokości podatku
rolnego.
Zgodnie z propozycją PO ogrody prowadzić miałyby stowarzyszenia
zakładane przez działkowców. Przynależność do stowarzyszenia będzie
dobrowolna. Stowarzyszenie będzie zawierało z właścicielem gruntu umowę o
prowadzenie ogrodu, zawierającą między innymi zasady korzystania z
gruntu, budynków i urządzeń znajdujących się w ogrodzie, a także
wysokość opłat rocznych. Stowarzyszenie ogrodowe zawierać będzie też
umowy o korzystanie z działki z działkowcami.
Projekt wprowadza nowe narzędzie do walki z działkowcami łamiącymi zakaz
wykorzystywania działki do celów mieszkaniowych albo prowadzenia
działalności gospodarczej. Zgodnie z propozycją PO, wójt, burmistrz,
prezydent mogliby co rok nakładać kary pieniężne na takich działkowców w
wysokości do trzykrotności (łamanie zakazu zamieszkiwania) lub do
pięciokrotności (łamanie zakazu działalności gospodarczej) podatku od
nieruchomości liczonego dla budynku w którym prowadzi się działalność
gospodarczą.
Autorzy projektu chcą, aby ustawa weszła w życie 1 stycznia 2014 r.
"Wydaje się, że do tego czasu nie tylko zakończy się proces
legislacyjny, ale działkowcy, a przynajmniej ich część, zdążą założyć
stowarzyszenia ogrodowe, by być gotowym na podjęcie negocjacji z
właścicielami gruntów w celu zawarcia umowy o prowadzenie ogrodu" -
napisano w uzasadnieniu projektu.
(PG)
Oto reakcja Polskiego Związku Działkowców:
Komunikat ws. projektu PO - 25.03.2013
W dniu 22 marca 2013r. na stronie sejmowej
zamieszczony został projekt ustawy o ogrodach działkowych złożony przez
grupę posłów PO. Przedmiotowy dokument potwierdza wcześniejsze
informacje dotyczące koncepcji PO.
Najważniejsze postanowienia to:
odebranie działkowcom dotychczasowych praw (zwłaszcza gruntu i własności majątku na działce),
odebranie działkowcom prawa do bezczynszowego korzystania z terenów stanowiących własność gminy lub Państwa,
komunalizacja lub nacjonalizacja prywatnej własności na działkach – brak odrębnej własności naniesień i nasadzeń,
likwidacja Polskiego Związku Działkowców,
nacjonalizacja majątku organizacji pozarządowej na szczeblu
krajowym, okręgowym i ogrodowym – w tym własność budynków, środków na
rachunkach, a nawet kosiarek i sekatorów,
komunalizacja lub nacjonalizacja infrastruktury w ogrodach,
obciążenie działkowców opłatami za korzystanie z istniejącej dziś infrastruktury ogrodowej,
odebranie ochrony prawnej działkowcom z ogrodów objętych
roszczeniami – w przeciągu 2 lat wszystkie mogą być zlikwidowane bez
odszkodowań.
Pomimo oczywiście niekorzystnych dla działkowców zapisów w
przekazanych materiałach PO dowodzi, iż projekt nie zagraża działkowcom.
W rzeczywistości wszystkie prawa działkowców zostaną wygaszone, a
nabycie nowych będzie zależało od postawy właściciela terenu.
Głównym założeniem projektu jest rozbicie dotychczasowych struktur
organizacyjnych działkowców i zmuszanie ich do budowania wszystkiego od
początku. Stowarzyszenia ogrodowe, które miałyby ewentualnie przejmować
prowadzenie ogrodów, nie mają gwarancji, że faktycznie to nastąpi.
Będzie to uzależnione od podpisania umowy przez właściciela
nieruchomości, a więc od jego woli. Odmowa oznacza konieczność
kierowania sprawy do sądu - w tym czasie władzę w ogrodzie sprawuje
właściciel. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby równocześnie przeprowadził
likwidację ogrodu.
Ponadto „stowarzyszenia” mają być uzależnione od właściciela terenu
(np. konieczność uzyskania zgody na inwestycję, obowiązki
sprawozdawcze), który do tego praktycznie w każdej chwili będzie mógł
wypowiedzieć umowy na prowadzenie ogrodów i przejąć pełnię władzy w
ogrodzie.
W tej sytuacji iluzorycznie brzmią zapisy dotyczące warunków
likwidacji. Właściciel z łatwością będzie mógł doprowadzić do sytuacji,
że sam będzie egzekwować od siebie obowiązek wypłaty odszkodowań i
odtworzenia ogrodu.
Pomimo całej propagandy PO, wyraźnie widać, że głównym celem projektu
jest otwarcie możliwości masowej likwidacji ogrodów. Odebranie praw
chroniących działkowców oraz rozbicie ich, jako grupy społecznej
zorganizowanej w ogólnopolski ruch, który skutecznie broni praw
działkowców, to bezdyskusyjnie najważniejsze zapisy projektu. Cała
reszta nie ma już znaczenia. Ustawa nie precyzuje nawet w oparciu o
jakie prawo działkowcy mają korzystać z działek!
Nic też nie będzie stało na przeszkodzie, aby po „spacyfikowaniu”
zorganizowanej grupy społecznej, przystąpić do kolejnej nowelizacji
ustawy – chociażby w zakresie ograniczeń w wysokości opłat pobieranych
od działkowców za korzystanie z nieruchomości, czy teoretycznie
„obligatoryjnego” odtworzenia ogrodów. Jeżeli raz można było wygasić
prawa, które działkowcy nabyli w oparciu o ustawę, to co stoi na
przeszkodzie, aby zrobić to ponownie?
Działkowcy nie będą już grupą, z którą ktokolwiek będzie się liczył.
Chyba nikt, kto obserwuje poczynania PO, nie sądzi, że los działkowców –
zwłaszcza, że są to głównie osoby mniej zamożne, a więc nie jej
elektorat - będzie miał jakiekolwiek znaczenie. Pokusa przejęcia terenów
wartych miliardy będzie nie do pohamowania. Zresztą zapisy projektu
przewidujące nacjonalizację i wywłaszczenie z praw miliona polskich
rodzin chyba najdobitniej wskazują, jakie znaczenie dla PO mają
standardy konstytucyjne.
Oczywiście partyjni spece od public relations zadbają o to, by wmówić
społeczeństwu, że to wszystko w ramach modernizacji, unowocześniania i
wprowadzania standardów europejskich. Zapomną tylko dodać, że tych
wschodnioeuropejskich.
Dlatego działkowcy powinni zrobić wszystko, by projekt PO znalazł się
tam, gdzie trafiłby w każdym demokratycznym państwie prawa, czyli w
koszu. Jest to ich obowiązek, nie tylko jako działkowców, których zmiany
dotkną bezpośrednio, ale również jako obywateli. Projekt PO oznacza
bowiem nie tylko początek końca większości ogrodów w Polsce, ale również
łamie podstawowe standardy państwa prawa - prawo do ochrony własności i
praw majątkowych, poszanowania praw nabytych, wolności zrzeszania się.
Zespół prawników
KR PZD