Art.68
- Każdy ma prawo do ochrony zdrowia.
- Obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych. Warunki i zakres udzielania świadczeń określa ustawa.
- Władze publiczne są obowiązane do zapewnienia szczególnej opieki zdrowotnej dzieciom, kobietom ciężarnym, osobom niepełnosprawnym i osobom w podeszłym wieku.
- Władze publiczne są obowiązane do zwalczania chorób epidemicznych i zapobiegania negatywnym dla zdrowia skutkom degradacji środowiska.
- Władze publiczne popierają rozwój kultury fizycznej, zwłaszcza wśród dzieci i młodzieży.
(skopiowane z Onet -"Fakt")
Te dzieci też zmarły przez brak karetki. Lista grozy!
Słowa kluczowe: Dominika, śmierć, tragedia, pogotowie nie przyjechało, karetka, Te dzieci też umarły, a karetka przyjechała za późno, śmierć Dominiki
04.03.2013, 04:50
Tragiczna śmierć Dominiki nie jest jedyną tragedią, do której przyczynił się brak karetki pogotowia lub jej zbyt późny przyjazd. Ile takich śmierci trzeba jeszcze, by żadne dziecko już nie umarło?
• Październik 2008, Hajnówka
10-latek zmarł, bo za późno trafił do szpitala. Chłopiec chorował na grypę żołądkową. Babcia zadzwoniła po pogotowie, ale dyspozytor nie wysłał karetki, tylko odesłał chorego do lekarza rodzinnego. Kiedy stracił przytomność i pogotowie wysłano do chorego, pojechali sami ratownicy. Trzeba było wzywać inny ambulans z lekarzem. Zmarł w szpitalu.
• Listopad 2011, Sąsiadka (woj. lubelskie)
9-letnia Karinka dostała antybiotyk od lekarza rodzinnego. Dostała jednak wysokiej gorączki (ponad 41 stopni), a leki nie pomagały. Matka wezwała pogotowie z Zamościa, ale nie przyjechało. Sama zawiozła więc córeczkę do szpitala. Na pomoc było już za późno.
• Czerwiec 2012, Małdyty (woj. warmińsko-mazurskie)
14-letni chłopiec zasłabł podczas lekcji WF. Reanimację prowadził nauczyciel i dyrektor szkoły. Wezwano pogotowie ratunkowe, ale nie przyjeżdżało. Zanim przyjechała karetka, na miejsce ściągnięto dwóch lekarzy z miejscowych przychodni. Po 40 minutach dotarła karetka bez lekarza, kolejna po kolejnych 10 minutach. Mateusz zmarł szpitalu w Elblągu.
• Styczeń 2013, Wschowa (woj. lubuskie)
8-miesięczna Amelka zmarła w szpitalu we Wrocławiu, bo zbyt długo czekała na przyjazd karetki. Dziecko trafiło do szpitala w Głogowie, skąd z rozpoznaniem zapalenia opon mózgowych przewieziono je do Wrocławia. Do szpitala dziecko trafiło półtorej godziny po wezwaniu karetki przez lekarza.
http://wiadomosci.onet.pl/regionalne/lublin/sledztwo-ws-smierci-35-miesiecznego-chlopca,1,5436327,region-wiadomosc.html
Oby dalszy ciąg ludzkich tragedii nie nastąpił!
http://lublin.gazeta.pl/lublin/1,48724,13507216,Ojciec_do_Arlukowicza__dlaczego_mojego_synka_kardiolog.html#BoxSlotIIMT
WARSZAWA: SKANDAL! Do ortopedy czeka się rok
Publikacja: 03.03.2013 00:09
| Aktualizacja: 03.03.2013 00:10
Kto tej zimy wywinął orła, na fachową pomoc może jeszcze długo poczekać. Tysiące warszawiaków, którzy połamani lądowali na SOR-ach, teraz nie mają się gdzie leczyć. W stolicy ortopedzi przyjmą najwcześniej po majówce, a na Szaserów nawet w 2014 r.!
Coraz więcej chorych warszawiaków przychodzi do stołecznych lekarzy. Uskarżają się ...
Tyle poczekasz na wizytę
Poradnia Przykliniczna przy Klinice Ortopedii, ul. Szaserów 128 - styczeń 2014
Poradnia urazowo-ortopedyczna przy Szpitalu Czerniakowskim, ul. Stępińska 19 - maj 2013
Poradnia urazowo-ortopedyczna przy szpitalu MSWiA, ul. Wołoska - sierpień 2013
Poradnia urazowo-ortopedyczna przy Wojskowim Instytucie Medycyny Lotniczej, ul. Krasińskiego 54/56 - czerwiec 2013
Poradnia ortopedyczna przy Wojewódzkim Szpitalu Chirurgii Urazowej, ul. Barska 16/20
- czerwiec 2013
Poradnia urazowo-ortopedyczna przy Szpitalu Bródnowskim, ul. Kondratowicza 8 - lipiec 2013
Poradnia urazowo-ortopedyczna przy Szpitalu Praskim, al. Solidarności 67 - maj 2013
Wybrane komentarze
- J/P/ 02.03.2013, 04:35
- Co na to Tusk, Kopacz, Arłukowicz ? kiedy DYMISJE ? DOSC tego BAŁAGANU, POLACY pozbawieni odpowiedniekj opieki medycznej, pieniadze z budzetu ida na NAGRODY, TRZYNASTKI, PODWYZKI, PRZYWILEJE zamiast na leczenie CHORYCH ! SKANDAL ! Kiedy zwrot nagrod do budżetu panstwa ?
- skandal 02.03.2013, 21:17
- łskandal za skandalem a nikt
nie zmiewrzy się z funduszem zdrowia ile nas kosztuje utrzymanie tego
molocha gdzie podobno zarobki wynoszą wielokrotność średn iej krajowej
to następny skandal
Polskie szpitale grozy! Oni nie żyją, bo...
13.03.2013, 06:30
Sebastian Mleczak (27 l.) do końca życia nie wybaczy lekarzom ze szpitala w Wągrowcu (Wielkopolska) śmierci swego ojca. Błyskawicznie przywiózł tam na oddział ratunkowy tatę z potwornym bólem w klatce piersiowej. Myślał, że natychmiast dostanie pomoc. Strasznie się pomylił. Twierdzi, że przez 40 minut nikt nie zajął się konającym człowiekiem. Włodzimierz Mleczak miał tylko 57 lat. Zmarł na zawał, nie doczekawszy się lekarza. Rónie (artykuł skopiowałem, pisownia oryginalna, zmniejszyłem zdjęcie) tragiczny przypadek miał miejsce w Skierniewicach
Tragedia w rodzinie Mleczaków z Micharzewa rozegrała się na początku stycznia. Nikt z bliskich nie spodziewał się, że pan Włodzimierz – mąż, ojciec i dziadek – już nie wróci ze szpitala do domu. Około godziny 15 cała rodzina zasiadła do obiadu. Nagle senior rodu chwycił się się za klatkę piersiową.– Tata dostał duszności, bardzo zbladł. Gdy w łazience zaczął wymiotować, zdecydowałem, że natychmiast zawiozę go do szpitala – opowiada syn. Miał pewność, że ojciec ma zawał, bo 10 lat temu przeżył już pierwszy i miał identyczne objawy. Droga do szpitala w Wągrowcu trwała kilka minut. Sebastian Mleczak, podtrzymując ojca, wszedł od razu na oddział ratunkowy i zaalarmował pielęgniarkę. Mówił, że ojciec ma najprawdopodobniej zawał i potrzebuje pomocy.Podobna tragedia wydarzyła się także w Skierniewicach.
Pielęgniarka kazała nam usiąść i czekać na naszą kolej. Musieliśmy wypełnić kartę pacjenta, cenne minuty uciekały, a ja w ogóle nie widziałem lekarza – dodaje syn zmarłego. Stan pana Włodzimierza pogarszał się gwałtownie. Dostał drgawek. Pielęgniarka zabrała pana Włodzimierza na EKG. Po badaniu nadal czekał na lekarza. Według pana Sebastiana, od chwili, gdy zjawili się na oddziale ratunkowym, minęło 40 minut. Nagle jego ojciec gwałtownie zacharczał, stracił przytomność i runął z krzesła. Syn pobiegł po pomoc, ale na tę niestety było już za późno. Władze szpitala nie widzą po swojej stronie żadnej winy. – Wszystko zostało zrobione zgodnie z procedurą. Było badanie EKG, zmierzone ciśnienie. Nikt nie podejrzewał, że stan pacjenta jest tak poważny. Dopiero sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci był rozległy zawał – mówi Krystyna Skrzycka, z-ca dyr. szpitala. Bliscy zmarłego złożyli wniosek do prokuratury w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci. – Lekarz, który stwierdził zgon ojca, powiedział mi, że gdyby zawołano go wcześniej, być może po podaniu leków tata nadal by żył. Znamy wyniki sekcji zwłok. Dla mnie wszystko jest jasne – mówi pan Sebastian.
– Moja mama przeżyła wiele, była łączniczką w AK, była silną kobietą. Leczyła się jedynie zapobiegawczo na chorobę wieńcową. Padła ofiarą chorego systemu szpitalnego – mówi Leszek Adamczyk, syn zmarłej kobiety. Prokuratura już zajęła się śmiercią Barbary Adamczyk (†89 l.) ze Skierniewic, która z oddziału ortopedii miała zostać przewieziona na intensywną terapię w tym samym szpitalu. To 200 m, ale po pacjentkę jechała karetka aż z odległej o 70 km Łodzi.
Do szpitala pani Barbara trafiła 5 marca, bo potknęła się w domu i uszkodziła prawą rękę w barku. Wezwała pogotowie. Przyjechało błyskawicznie. Już po czterech minutach.
– Dojechałem do mamy – mówi pan Leszek. – Sześć godzin czekała w Izbie Przyjęć. Zmęczona, skulona na krzesełku. Kiedy wreszcie wykonano badania, pielęgniarka zapytała, czy mam samochód i czy mogę mamę sam przewieźć na ortopedię, bo w szpitalu nie ma karetki i będzie musiała wzywać ambulans z Łodzi. Oczywiście zrobiłem to sam – opowiada syn. Mówi, że zostawił mamę w dobrym stanie, przytomną i sprawną na oddziale ortopedii. 6 marca chodziła samodzielnie. Następnego dnia miała operację. Syn odwiedził ją w szpitalu. 8 marca dowiedział się, że w nocy zmarła.
Jak poinformował nas Dariusz Diks, zastępca dyrektora do spraw medycznych Wojewódzkiego Szpitala w Skierniewicach, około godz. 22 pacjentka zaczęła się skarżyć na ból w klatce piersiowej. Na miejscu nie było jednak karetki, która przewiozłaby pacjentkę na OIOM znajdujący się 200 metrów dalej. Wezwano ambulans z Łodzi. Pani Barbara dopiero o godz. 23.55 trafiła na OIOM. O 4.50 zmarła.
– To, że oddział ortopedii jest odcięty od reszty szpitala, jest przerażające. Moja mama padła ofiarą tego systemu. Może powinna wcześniej dostać pomoc i trafić na inny oddział – mówi zrozpaczony Leszek Adamczyk.
>>>Lekarz obnaża klęskę polskiej służby zdrowia
>>>Ciężko chory szpital
18-latka zmarła, bo nie przyjął jej żaden szpital
dzisiaj, 12:52Trwa śledztwo w sprawie śmierci 18-letniej Darii cierpiącej na zespół Downa. Dziewczyna wymagająca opieki medycznej nie znalazła miejsca w żadnym szpitalu w Bydgoszczy - podaje gazeta.pl.Podopieczna domu Pomocy Społecznej "Słoneczko" 8. marca z wysoką gorączką trafiła do Centrum Pulmonologii przy ul. Seminaryjnej. Okazało się, że nie ma tam wolnych miejsc, tak jak w każdym kolejnym szpitalu do którego trafiła Daria. Dziewczynę w ciężkim stanie przetransportowano do szpitala w Chełmie. Było już jednak z późno, Daria zmarła.
Sprawa trafiła do bydgoskiej prokuratury. Żąda ona od Narodowego Funduszu Zdrowia sprawozdania z kontroli w bydgoskich lecznicach. NFZ zwrócił się z prośbą o wyjaśnienia do wojewódzkiego konsultanta do spraw intensywnej opieki medycznej.
I jeszcze to, skopiowane z Onet,biznes:
Są pieniądze na nagrody, nie ma na szpital
Skandal w Łodzi. 38 lat budowy, koszt około miliarda złotych. Ale olbrzymi szpital Uniwersytetu Medycznego zamiast leczyć, stoi pusty. Powód: żeby dokończyć inwestycję brakuje „marnych” 50 mln zł. Skąd je wziąć? To proste! Wystarczyłoby, żeby rząd zrezygnował z nagród dla siebie, na które poszło aż 60 mln zł. Jeśli premier mówi, że w kryzysie trzeba godzić się na wyrzeczenia, to niech da przykład! On i jego ludzie.
– Nie wystarczyło nam na zakup materacy, wyposażenie apteki szpitalnej, część aparatury medycznej dla OIOM-u i transport chorych, a bez tego nie uruchomimy placówki – tłumaczy prof. Paweł Górski, rektor Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Budowa szpitala rozpoczęto w 1975 r, potem przerwano. Wznowiono 8 lat temu. Szpital mógłby już działać.
REKLAMA
Czytaj więcej na Fakt.pl
Narodowy Fundusz Zdrowia zmienia zakres finansowania leków dostępnych w ramach chemioterapii niestandardowej w leczeniu nowotworów krwi – czytamy w "Naszym Dzienniku”.Teraz wszystko zależeć będzie od wysokości ceny wynegocjowanej z dostawcą przez szpital. Jeżeli będzie ona zgodna z kwotą podaną przez NFZ, to taki zwrot dostanie szpital. W przypadku ceny wyższej, za nadwyżkę będzie musiał szpital zapłacić.
Tymczasem producent nie zgadza się na proponowaną przez NFZ obniżkę ceny na te leki. Zdaniem cytowanego przez gazetę prezesa Zarządu Stowarzyszenia Pomocy Chorym na Przewlekłą Białaczkę Szpikową Jacka Gugulskiego oznacza to, że chorzy tych leków po prostu nie dostaną.
wiadomości
"Fakt: Lekarze leczyli zmarłego mężczyznę. Nowe fakty
Oto, jak szpitale wyłudzają pieniądze z NFZ. Kosztowną, kardiologiczną terapię prowadzono nawet u pacjenta, który... już nie żył! Zdarza się, że dwa szpitale leczą jednego pacjenta w tym samym czasie – więc musiałby on leżeć w nich obu naraz. Masowo kantują też przychodnie. Skala przekrętów, które wykryto w całej Polsce, budzi przerażenie.Fot. Newspix
W jednym ze szpitali w raporcie do NFZ wykazano specjalistyczne kosztowne leczenie kardiologiczne starszego pacjenta. Kiedy NFZ skontrolował placówkę, okazało się, że w trakcie rzekomego leczenia pacjent już nie żył! Z kolei w innym szpitalu tego samego pacjenta w tym samym czasie leczono na dwóch różnych oddziałach. Chory, który trafił do izby przyjęć, teoretycznie zajmował dwa łóżka naraz – był leczony na szpitalnym oddziale ratunkowym i oddziale chirurgii.
REKLAMA ( )
Kontrolerzy Funduszu wykryli też wiele przypadków pobierania przez przychodnie opłat za leczenie pacjentów, którzy w placówkach służby zdrowia w ogóle się nie pojawili. Tak było w jednej z łódzkich miejskich przychodni. "Na papierze" leczył się tam pacjent, którego fizycznie w poradni nie było. Przychodnia wykazała go w raporcie do NFZ i chciała za niego dostać pieniądze. NFZ poradnię skontrolował i stwierdził, że rzekomego pacjenta w grudniu w ogóle nie było, bo takiej wizyty nie odnotowano nawet w jego karcie choroby.
Tylko w woj. łódzkim w ubiegłym roku NFZ wykrył 136 takich przypadków dotyczących badań specjalistycznych i 64 tzw. podwójne rozliczenia w przypadku hospitalizacji i wizyt w poradni.
Jednym ze szpitali, w których wykryto nieprawidłowości, był Wojewódzki Szpital im. Kopernika w Łodzi – stwierdzono tam przypadki, w których ci sami pacjenci, w tym samym czasie leżeli na oddziale szpitalnym i... leczyli się w innej poradni.
Tak służba zdrowia kantuje NFZ:
1. wyłudzenia metodą "na trupa"
Szpital przeprowadza długie i kosztowne leczenie specjalistyczną terapią kardiologiczną. Pacjentem jest starszy człowiek. Ale tylko na papierze, bo faktycznie już nie żyje. Placówka wysyła jego dane do NFZ licząc na to, że nie ma przepływu informacji między nim a ZUS.
2. wyłudzenia metodą "na bilokację"
Kontrolerzy NFZ wykryli liczne przypadki leczenia tych samych pacjentów na tę samą chorobę jednocześnie na dwóch szpitalnych oddziałach, lub w szpitalu i przychodni. Tak było np. w Krakowie, gdzie pacjentka w tym samym czasie miała przebywać na oddziale kardiologicznym jednego szpitala i ginekologiczno-położniczym drugiego.
3. wyłudzenia metodą "na weekend"
Szpital jedynie w dokumentacji przedłuża pobyt pacjenta na oddziale np. onkologii. Faktycznie wypisuje się go wcześniej, wydając z opóźnieniem dokumentację medyczną. Szpital zarabia podwójnie, bo ma wolne łóżko na innego pacjenta, a pieniądze z NFZ pobiera za dwóch.
4. wyłudzenia metodą "na prywaciarza"
To już prawdziwie mafijny proceder. Podsuwa się pacjentowi do podpisu oświadczenie, w którym znajduje się zdanie o tym, że nie poniósł kosztów zabiegu. Faktycznie jednak pacjent płaci jak za zabieg prywatny, a dokument jest przedstawiany NFZ na potwierdzenie, że był... refundowany. Szpital zarabia na tym krocie.
Link do oryginalnego tekstu na Fakt.pl
Straszny bilans reformy byłej minister
05.04.2013, 07:03Pani marszałek! Naprawdę nie ma się z czego cieszyć. Ewa Kopacz (57 l.) chwaliła się ostatnio w Sejmie, że to ona wprowadzała system nocnej i świątecznej pomocy medycznej i wszystko działało bez większych zarzutów. - Nocna i świąteczna pomoc była przeze mnie wprowadzana i kontrolowana - mówiła Kopacz. Naprawdę było tak różowo? Jak ustalili dziennikarze portalu wPolityce.pl, za rządów Ewy Kopacz zlikwidowano 322 z 813 punktów nocnej i świątecznej pomocy medycznej.
– Ja osobiście poruszałam się po Warszawie, a państwo żeście nawet sprawozdawali moje wizyty w tych punktach. Sprawdzałam, na jakich zasadach to wszystko funkcjonuje, i poprawialiśmy to, co mogliśmy – tak mówiła w środę podczas spotkania z dziennikarzami w Sejmie marszałek Ewa Kopacz, przez 4 lata pełniąca funkcję minister zdrowia.Mimo to NFZ zapewniał, że pacjenci mają teraz do tej pomocy znacznie bliżej, a była minister zdrowia Ewa Kopacz odtrąbiła sukces.
A jaka jest prawda? To zarządzenie z 1 marca 2011 roku zlikwidowało w całej Polsce prawie 40 procent takich punktów pomocy lekarskiej! Przykładowo w zachodniopomorskim liczba punktów nocnej pomocy medycznej zmniejszyła się ze 106 do 25. W samym Szczecinie z 10 do czterech. – Od 1 marca usługi świadczone będą w 33 punktach; dotychczas było ich 55. Jeden punkt przypada teraz na 30 tys. mieszkańców – wyliczał w rozmowie z Polską Agencją Prasową Mariusz Szymański, rzecznik prasowy Narodowego Funduszu Zdrowia w Gdańsku.
Ciekawe, jaką opinię na ten temat mają pacjenci na Śląsku, którzy zamiast mieć dostęp do 76 punktów z pomocą medyczną, mają dostęp już tylko do 52 punktów. Czy pacjent, który potrzebuje szybkiej pomocy medycznej, woli mieć więcej takich punktów, bliżej swojego domu, czy też woli jechać dalej, bo tak wymyślił sobie minister w Warszawie? Odpowiedź dla każdego, kto kiedykolwiek miał styczność ze służbą zdrowia, jest chyba oczywista.
>>>Kopacz z dzieciątkiem. Ale pokazówka!
>>>Władza się chwali, a chorzy umierają!
wiadomości
Gigantyczne nagrody od min. Bartosza Arłukowicza
Super Express | dodane (06:44)
zobacz galerię
fot. WP.PL / Łukasz Szełemej Bartosz Arłukowicz
Pacjenci miesiącami, a nawet latami czekają w kolejkach do specjalistów i na operacje. Okazuje się jednak, że resort znajduje pieniadze na nagrody dla dyrektorów szpitali. Wypłata nagród następuje ze środków zarezerwowanych na ten cel w budżecie instytutu - informuje gazetę Krzysztof Bąk, rzecznik prasowy ministra zdrowia.
- Ostatnie lata na pewno nie są okresem, kiedy należy przyznawać nagrody dyrektorom szpitali. Wybitnych osiągnięć nie widać! A te 360 tys. zł premii to około 3 tysięcy wizyt u specjalisty - podsumowuje Adam Sandauer, honorowy przewodniczący Stowarzyszenia Pacjentów Primum Non Nocere.
Prof. Krzysztof Warzocha - dyr. Instytutu Hematologii i Transfuzjologii w Warszawie - 120 tys. zł
Prof. Henryk Skarżyński - dyr. Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu w Warszawie - 117 tys. zł
Prof. Kazimierz Roszkowski-Śliż - dyr. Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc w Warszawie - 60 676 zł
Dr Maciej Piróg - b. dyr. Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie - 39 714 zł
Prof. Konrad Rydzyński - dyr. Insytutu Medycyny Pracy w Łodzi - 30 tys. zł.
- To hipokryzja, kolejny przykład pokazujący arogancję ministra - komentuje dziennikowi Bolesław Piecha, przewodniczący sejmowej Komisji Zdrowia.
http://wiadomosci.onet.pl/kraj/fakt-olbrzymie-premie-dla-urzednikow-nfz,1,5405778,wiadomosc.html
Brakuje limitów i gips zamiast w czerwcu, zdejmą w... sierpniu
Syn pani Krystyny z Łeby w maju złamał rękę.
– Przewrócił się i doszło do nieszczęśliwego wypadku – mówi łebianka. – Pojechaliśmy do Lęborka. Tam moim dzieckiem zajęli się lekarze ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego. Doktor stwierdził, że gips trzeba będzie zdjąć pod koniec czerwca.
Kobieta już teraz postanowiła zarejestrować chłopca do poradni chirurgii urazowo-ortopedycznej lęborskiego szpitala . I tu czekało ją zaskoczenie.
– Pani rejestrująca odmówiła zapisania syna na wizytę w czerwcu. Powiedziała, że możemy przyjść w sierpniu – mówi kobieta. – Dodała, że mogę jechać do innego szpitala. Nie wyobrażam sobie, że mój syn będzie chodzić w gipsie przez całe wakacje.
Okazuje się, że poradnia nie może zarejestrować chłopca, bo skończyły się limity przyznane przez Narodowy Fundusz Zdrowia. I to już w maju.
– Rozumiem rozgoryczenie pacjentów – mówi lekarz naczelny Damian Sendrowski. – Obecna umowa między SPS ZOZ w Lęborku a Narodowym Funduszem Zdrowia obowiązuje do 30 czerwca. Nowe umowy będą obowiązywać od lipca. Nie mogliśmy zapewnić dogodnych terminów wielu potrzebującym pacjentom, co również dla personelu medycznego jest źródłem frustracji i niezadowolenia.
Naczelny lekarz dodaje, że świadczenia medyczne udzielone ponad limit określony w umowie, w tym nawet takie dotyczące świadczeń udzielonych w warunkach ratowania życia i zdrowia ludzkiego, nie zostały w przeszłości zaakceptowane przez NFZ.
Lekarz naczelny zapewnia, że czytelniczka z Łeby może zarejestrować syna w poradni, ale na lipcowy termin.
Kolejny przykład ludzkiej tragedii: http://wiadomosci.onet.pl/poznan/w-przychodni-odmowili-pomocy-bo-nie-mial-ubezpieczenia-mezczyzna-zmarl/2ezc1
Dodano: 20 czerwca 2013, 16:30
Autor: Sylwia Lis
– Syn złamał rękę, gips powinien zdjąć w czerwcu. W poradni usłyszałam, że mam przyjść w sierpniu – skarży się mieszkanka Łeby.
- Lekarze protestują przeciwko decyzji NFZ o likwidacji sześciu placówek
- Zamykają poradnie w Słupsku. Gdzie do lekarza?
- Pacjenci z Lęborka bez poradni kardiologicznej i gastroenterologicznej
- Zobacz gdzie leczyć zęby w ramach NFZ w Słupsku
- Jedyna przychodnia sportowa w Słupsku jest zagrożona
- Od lipca więcej placówek rehabilitacyjnych w Słupsku
– Przewrócił się i doszło do nieszczęśliwego wypadku – mówi łebianka. – Pojechaliśmy do Lęborka. Tam moim dzieckiem zajęli się lekarze ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego. Doktor stwierdził, że gips trzeba będzie zdjąć pod koniec czerwca.
Kobieta już teraz postanowiła zarejestrować chłopca do poradni chirurgii urazowo-ortopedycznej lęborskiego szpitala . I tu czekało ją zaskoczenie.
– Pani rejestrująca odmówiła zapisania syna na wizytę w czerwcu. Powiedziała, że możemy przyjść w sierpniu – mówi kobieta. – Dodała, że mogę jechać do innego szpitala. Nie wyobrażam sobie, że mój syn będzie chodzić w gipsie przez całe wakacje.
Okazuje się, że poradnia nie może zarejestrować chłopca, bo skończyły się limity przyznane przez Narodowy Fundusz Zdrowia. I to już w maju.
– Rozumiem rozgoryczenie pacjentów – mówi lekarz naczelny Damian Sendrowski. – Obecna umowa między SPS ZOZ w Lęborku a Narodowym Funduszem Zdrowia obowiązuje do 30 czerwca. Nowe umowy będą obowiązywać od lipca. Nie mogliśmy zapewnić dogodnych terminów wielu potrzebującym pacjentom, co również dla personelu medycznego jest źródłem frustracji i niezadowolenia.
Naczelny lekarz dodaje, że świadczenia medyczne udzielone ponad limit określony w umowie, w tym nawet takie dotyczące świadczeń udzielonych w warunkach ratowania życia i zdrowia ludzkiego, nie zostały w przeszłości zaakceptowane przez NFZ.
Lekarz naczelny zapewnia, że czytelniczka z Łeby może zarejestrować syna w poradni, ale na lipcowy termin.
Kolejny przykład ludzkiej tragedii: http://wiadomosci.onet.pl/poznan/w-przychodni-odmowili-pomocy-bo-nie-mial-ubezpieczenia-mezczyzna-zmarl/2ezc1
Gazeta Wyborcza / Kraj / Kraj
Z zawałem trafił do szpitala. Tam czekali aż mu przejdzie
Judyta Watoła 26.11.2013 , aktualizacja: 25.11.2013 22:36 A A A Drukuj
Do prof. Marka Kosewskiego karetka przyjechała po sześciu minutach od wezwania. Co z tego, skoro na kardiologię trafił z kilkugodzinnym opóźnieniem (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta) Ratownicy w karetce rozpoznali zawał. Ale lekarz na oddziale ratunkowym, zamiast od razu wysłać pacjenta na kardiologię, wolał się przyglądać. Trzy i pół godziny, aż zawał zniszczył serce
26 października 72-letni prof. Marek Kosewski poczuł silny ból w klatce piersiowej i mdłości. Poprosił o wezwanie karetki.
Ambulans przyjechał w sześć minut. Lekarz z zespołu karetki zrobił EKG. Wyniki wskazywały na zawał. Zapis EKG został wysłany do koordynatora pogotowia - ten zalecił transport do najbliższego szpitala posiadającego pracownię kardiologii inwazyjnej. W tym wypadku był to Szpital Wolski.
O 11.30 karetka była już na miejscu. Ratownicy odprowadzili profesora na szpitalny oddział ratunkowy (SOR) i położyli na jednym z kilkunastu łóżek. Znowu wykonano EKG i pobrano krew do analizy. Pół godziny później przy łóżku zjawił się lekarz, osłuchał. Także stwierdził, że to zawał, i... poszedł sobie.
Miała zawał, ale wyszła.
Profesor przeleżał godzinę, aż zniecierpliwiony, bo ból nie ustępował, przywołał pielęgniarza: - Odpowiedział, że wszystko odbywa się zgodnie z procedurami, a boleć musi, bo EKG wskazuje przecież na zawał. Teraz trzeba to jeszcze potwierdzić przez badanie krwi.
Pielęgniarz wyjaśnił, że chodzi o obecność we krwi troponiny - hormonu, który wydziela się w trakcie zawału. Za jakiś czas badanie zostanie powtórzone. Jeśli poziom troponiny się obniży, będzie to znaczyć, że zawał "sam mija". Jeśli nie, odeślą go na kardiologię.
Profesor był ufny. Pokornie przeleżał kolejne półtorej godziny. Była już godz. 14, gdy na SOR przywieziono 36--letnią kobietę. Także skarżyła się na ból w klatce piersiowej. Też została sama na łóżku. Po godzinie wstała, włożyła płaszcz i wyszła ze szpitala.
Prof. Kosewski: - To był szok, po którym wreszcie się otrząsnąłem. Kiedy po wyjściu tej kobiety wpadł lekarz, zagniewany zapytałem, czy pamięta, że mam zawał, że ważna jest każda minuta, a ja tu leżę już od trzech i pół godziny. Moje serce obumiera, a on nic nie robi.
Lekarz wrócił z wynikami badania krwi wskazującymi na wysoki poziom troponiny. Były gotowe od ponad dwóch godzin. Zdecydował o przekazaniu pacjenta na kardiologię, ale wcześniej znów zlecił EKG. Pielęgniarz wyjaśnił profesorowi, że "taka jest procedura wypisu". Ten odmówił. Nie widział sensu, skoro zaraz i tak będzie pod opieką kardiologów. Pielęgniarz wrócił z przerażonym lekarzem. Ten prosił: "Niech mi pan tego nie robi, muszę mieć EKG w dokumentacji, to potrwa tylko trzy minuty". Chory ustąpił.
Ten sam szpital, inne tempo
Po kilku minutach był na kardiologii. Tam lekarze naprawdę się spieszyli. Zrobili EKG i chwilę później chory leżał już na stole zabiegowym. Kardiolodzy stwierdzili, że to zawał przedniej ściany serca, i wszczepili dwa stenty, czyli mikroskopijne rusztowania usuwające zwężenia w tętnicach wieńcowych. Po kilku dniach od zabiegu w badaniu UKG okazało się, że zabieg był spóźniony - w wyniku niedokrwienia spowodowanego niedrożnością tętnic połowa mięśnia sercowego obumarła.
- Straciłem zdrowie, bo przetrzymywano mnie na SOR. Cały czas tłumaczono to procedurami. Procedury kojarzą się z jakimś porządkiem, a tam był chaos. Mam wrażenie, że na tym oddziale procedurę rozumie się jako coś, co chroni od odpowiedzialności. Decyzję zostawia się matce naturze, czekając, czy zawał rozwinie się, czy nie - mówi prof. Kosewski.
Według prof. Grzegorza Opolskiego, krajowego konsultanta kardiologii, pacjent, u którego EKG wskazuje na zawał, powinien być przewieziony wprost na kardiologię z pominięciem izby przyjęć czy SOR.
Prof. Kosewski napisał list otwarty do Szpitala Wolskiego. Pyta w nim, dlaczego ratownicy nie powiadomili SOR, że wiozą pacjenta z podejrzeniem zawału. I co dyrektor szpitala zamierza zrobić, by podobnych zdarzeń nie było w przyszłości. Szpital przeprasza. - Chory z pewnością powinien zostać niezwłocznie przewieziony na kardiologię. Mamy poważne wątpliwości co do postępowania lekarza, dlatego skierujemy sprawę do rzecznika odpowiedzialności zawodowej przy okręgowej izbie lekarskiej - mówi dr Jolanta Borowiecka-Telus, wicedyrektorka Szpitala Wolskiego. Na prośbę konsultanta krajowego sprawę wyjaśnia prof. Hanna Szwed, wojewódzka konsultantka kardiologii na Mazowszu. Ma już upoważnienie wojewody do kontroli w Szpitalu Wolskim.
Karetki jadą tam, gdzie trzeba
W Polsce działa 140 pracowni pełniących dyżury zawałowe. To bardzo dużo - nawet bogatsze kraje mają ich w przeliczeniu na mieszkańców mniej. Mimo że sieć ośrodków jest gęsta, chorzy i tak są do nich przywożeni za późno - średnio po ponad czterech godzinach od wystąpienia bólu. Pisaliśmy o tym problemie już trzy lata temu - pogotowie, zamiast do specjalistycznej pracowni, wozi chorych do najbliższego szpitala. Ten najczęściej musi wzywać kolejną karetkę, by przewiozła pacjenta na kardiologię.
Pogotowie tłumaczy, że to przepisy zmuszają do wożenia pacjentów do najbliższego szpitala. To nieprawda. Mówią one bowiem także o konieczności transportowania chorych do tych ośrodków, które udzielą im koniecznej w ich stanie pomocy.
Przypadek prof. Kosewskiego jest inny - szybko przewieziono go do właściwego szpitala. Tylko co z tego, skoro na samą kardiologię i tak trafił z kilkugodzinnym opóźnieniem.
Mógłby pomóc minister, wydając rozporządzenie o standardach postępowania dla pogotowia i oddziałów ratunkowych. Zobowiązuje go do tego ustawa o ratownictwie medycznym. Weszła w życie w styczniu 2007 r. Rozporządzenia nie ma do dziś.
List prof. Kosewskiego:
http://wyborcza.pl/1,95892,14978079,W_szpitalu_zajmowali_sie__procedurami___a_pol_mojego.html
http://wiadomosci.onet.pl/poznan/pacjent-zmarl-przychodnia-ukarana-przez-nfz/g0kgq
http://wiadomosci.onet.pl/poznan/zmarl-3-latek-ktory-nie-zostal-przyjety-do-szpitala/l65pc
http://eurosport.onet.pl/podnoszenie-ciezarow/zmarla-corka-bartlomieja-bonka/cncqc
http://wiadomosci.onet.pl/kielce/tragedia-w-szpitalu-w-konskich-lekarze-kazali-czekac-ciezarnej-kobiecie-dziecko/3v4fz
http://wiadomosci.onet.pl/kujawsko-pomorskie/do-94-latki-przyjechal-pijany-lekarz-powiedzial-ze-ona-i-tak-umrze/0802n
http://wiadomosci.onet.pl/forum/lista-grozy-niepelna-httptinyplh8mkv-,0,1283591,139026722,czytaj.html
http://kobieta.onet.pl/forum/zostal-zle-zdiagnozowany-dramat-13-miesiecznego-bo,0,1345293,143547402,czytaj.html
http://www.medonet.pl/zdrowie-na-co-dzien,artykul,1705814,1,kobieta-zmarla-w-szpitalu-lekarze-nie-wiedza-kiedy-i-dlaczego,index.html
http://wiadomosci.onet.pl/kielce/swietokrzyskie-13-latka-zmarla-w-szpitalu-rodzice-oskarzaja-lekarzy/qlr0b
http://www.fakt.pl/wydarzenia/5-letni-kacper-spod-kartuz-zmarl-przez-ignorancje-lekarzy,artykuly,540930.html
http://kobieta.onet.pl/zdrowie/fatalny-blad-we-wroclawskim-szpitalu-lekarze-wycieli-pacjentowi-zdrowa-nerke/ftlz7e
O leczeniu raka w Polsce: umiera ok. 30 tys. osób które można byłoby uratować: http://www.pkopo.pl/aktualnosci/2015/246
Szanse na wyleczenie raka w Polsce są mniejsze niż w innych krajach Europy: http://opinie.newsweek.pl/nowotwory-rak-smiertelnosc-leczenie-zdrowie,artykuly,364200,1.html
Ta lista jest o wiele za krótka bo i dorośli umierają z powodu znieczulicy i arogancji lekarzy. Wszędzie liczy się kasa. A dyspozytorzy boją się też wysyłać żeby nie narazić się na kłopoty. Ludzie zawsze umierali ale to co teraz to już woła o pomstę do nieba. Brawo PO! POdziekuję wam w wyborach, takie ssyny!
OdpowiedzUsuńoszukany wyborca
Czerwona kartka dla rzadu III RP
OdpowiedzUsuńhttp://okres-prl.blog.onet.pl/2013/03/04/czerwona-kartka-dla-wladzy-iii-rp-2/
Polecam testament II RP -PRL oarz III RP
OdpowiedzUsuńhttp://okres-prl.blog.onet.pl/2013/02/28/manifest-od-ii-rp-do-polski-ludowej-%E2%80%93falszowanie-prawdy-historycznej/
Wczoraj (13-12-2013 )byłem w przychodni złożyć zamówienie na receptę na lek, który żona bierze na stałe (Controloc). Pani w recepcji poinformowała mnie, ze pan doktór nie wypisze szybko tej recepty, bo już na nastepny tydzien ma po siedem recept dziennie do wypisania, a potem idzie na urlop. Tak więc recepta może być dopiero w przyszłym roku. Na co druga recepcjonistka zwróciła tej pierwszej uwagę: ty nie bierz recept na przyszły rok, bo jeszcze nie ma decyzji, czy będziemy przyjmować zlecenia na recepty! ( W tym momencie zrozumiałem, dlaczego w recepcjach montują pancerne szyby. Na moją uwagę, żeby pani poprosiła innego lekarza o wypisanie tej recepty, uzyskałem odpowiedź, że :" Inny lekarz musi zobaczyć chorą, nie wypisze recepty na podstawie karty pacjenta". Kiedy zdenerwowałem się bardziej, pani łaskawie stwierdziła, że może zapisać moją żonę na poniedziałek lub wtorek, bo są jeszcze wolne miejsca. Zapisałem żonę, która przyjdzie tylko po to, żeby odebrać receptę, a inna osoba, może bardziej potrzebująca, odejdzie z kwitkiem. Przychodnia zaliczy sobie dodatkowe punkty, lekarz zarobi kilka złoty, a ja pozostanę przekonany, że służba zdrowia w Polsce została totalnie rozpieprzona przez kolejne rządy najjaśniejszej "S"
OdpowiedzUsuńGigantyczne nagrody od min. Bartosza Arłukowicza - Arukowicz weź chłopie katane i jak masz trochę honoru upier-dol sobie łeb
OdpowiedzUsuńCześć mój Przyjacielu sieciowy:) Czytam sobie te Twoje znaleziska i zastanawiam się, czy paranoja, to już choroba społeczna, czy to ja widzę wszystko w krzywym zwierciadle.... . Pozdrawiam serdecznie:):)
OdpowiedzUsuńMój ś.p. teść, 87 lat, dostał wysoką gorączkę w sobotę wieczorem. Pogotowie zabrało go do szpitala w Nowym Dworze Mazowieckim. Dowiedziałem się o tym po fakcie. Pojechałem tam, ale nie zostałem wpuszczony na SOR. Doradzono mi, żebym przyjechał rano. Rano teść był ciągle na SORze, bo "sala się musiała naświetlić". Koło godziny 11:30 lekarz dyżurny oświadczył, że kończy dyżur, i teścia przyjmie na oddział następny lekarz dyżurny. Doradził, żeby przyjechać po 14:00. Byłem o 14:15, i od nowego lekarza dowiedziałem się, że ponieważ teść miał pół roku wcześniej zabieg urologiczny, a w Nowym Dworze urologa nie ma, teść został odesłany do Warszawy, do Szpitala Praskiego. W Szpitalu Praskim powiedziano mi, że takiego pacjenta na urologię nie przyjęto. Po serii telefonów okazało się, że przyjęto go na oddział wewnętrzny. Tam go znalazłem, po nieomal dobie spędzonej na wózkach szpitalnych, bez jedzenia i picia, bo chorych na SOR-ach się na wszelki wypadek nie karmi i nie daje im się pić. Lekarki prowadzącej teścia nie udało mi się spotkać w ciągu tygodnia który tam spędził; zawsze zastępowała ją jakaś koleżanka, która nie potrafiła udzielić żadnej konkretnej informacji poza jedną: w sobotę powiedziała że teść w poniedziałek zostanie wypisany ze szpitala. Jego stan pogorszył się tak bardzo, że nie było już z nim kontaktu, i tydzień później zmarł.
OdpowiedzUsuńPS. Do pacjentów, jednocześnie leczonych w kilku szpitalach, trzeba dodać lekarzy, jednocześnie pracujących w kilku szpitalach: to daje pełniejszy obraz tej reformy służby zdrowia.