Skopiowane z:
Turcy pod Karansebes / Wikimedia Commons, fot. Craciun Cristiana
We wrześniu 1788 roku nad rzeką Temesz doszło do jednego z najbardziej absurdalnych epizodów w dziejach europejskich konfliktów zbrojnych. Ponad stutysięczna armia cesarska rozbiła samą siebie w ciągu jednej nocy, nie widząc ani jednego wroga. Panika, alkohol i bariera językowa przekształciły rutynowe przekraczanie rzeki w masakrę własnych żołnierzy.
Wielonarodowa armia i problem komunikacji
Józef II Habsburg zebrał potężne siły – 245 tysięcy ludzi z całego imperium. Niemcy walczyli obok Węgrów, Chorwaci obok Czechów, Serbowie obok Włochów i Ukraińców. Taka mozaika narodowości rodziła fundamentalny problem: rozkazy wydawano po niemiecku, ale większość szeregowców tego języka nie znała.
Cesarz osobiście prowadził główny korpus składający się ze 125 tysięcy żołnierzy. W 1787 roku wypowiedział wojnę Turcji, wykorzystując jej osłabienie i własny sojusz z carską Rosją. Historycy do dziś spierają się, czy chodziło mu o obronę, czy raczej o ekspansję terytorialną.
Brak wspólnego języka miał się wkrótce okazać śmiertelnie niebezpieczny. Gdy oficerowie krzyczeli komendy, żołnierze słyszeli chaos dźwięków, które każdy interpretował według własnego słownika.
Alkohol, most i wybuch paniki
Około stu tysięcy ludzi dotarło 17 września do Karánsebes. Huzarzy zajęli przeprawę i natknęli się na wołoskich Cyganów z zapasami alkoholu. Zarekwirowali trunki dla siebie, odmówili podzielenia się z nadciągającą piechotą.
Kłótnia przerodziła się w bijatykę, padły pierwsze strzały. Ktoś z piechoty wrzasnął „Turcy!”, licząc że to uspokoi sytuację. Pijani jeźdźcy zareagowali odwrotnie – rzucili się do ucieczki przez most, siejąc grozę wśród kolejnych oddziałów.
Galopujące konie i krzyki rozprzestrzeniły przerażenie jak pożar. Oficerowie wrzeszczeli „Halt!”, ale żołnierze słyszący języki orientalne usłyszeli „Allah!” i uznali, że nadciąga atak turecki. Artyleria w głównym obozie otworzyła ogień do własnych ludzi, biorąc nadciągający tłum za szarżę wroga.
Cesarz w rzece i rozkład armii
W ciemnościach zapanował kompletny chaos. Działa biły w każdym kierunku, żołnierze strzelali na oślep, nikt nie potrafił rozpoznać swoich od wrogów. W kilka godzin zorganizowana armia zamieniła się w mordującą się nawzajem masę ludzi.
Józef II stracił konia i wpadł do Temeszu. Wydostał się żywy, ale jego wojsko rozpierzchło się w bezładnym odwrocie. Na miejscu pozostały broń, ekwipunek i dziesiątki – być może setki – trupów.
Dwa dni później, 19 września, wielki wezyr Jusuf Pasza przybył z siedemdziesięciotysięczną armią. Zastał przeprawę zasłaną ciałami około dziesięciu tysięcy cesarskich żołnierzy. Sułtan Abdülhamid I płacił dziesięć dukatów za każdą głowę, więc Turcy obcinali je zarówno martwym, jak i rannym.
Bilans autodestrukcji
Tureckie straty wynosiły zero – nie musieli stoczyć żadnej bitwy. Całe „zwycięstwo” polegało na zebraniu zdobycznego sprzętu i ściąganiu nagrody za głowy wroga, który sam się wybił.
Liczba dziesięciu tysięcy ofiar wydaje się zawyżona. Realistyczne szacunki mówią o kilkuset zabitych tej nocy, choć dokładnych danych brakuje. Dla porównania: w całym 1787 roku austriackie straty sięgnęły czterdziestu tysięcy, głównie przez choroby i epidemie.
Incydent pod Karánsebes nazywany jest najgłupszą bitwą w historii. Armia cesarska poniosła klęskę bez konfrontacji z przeciwnikiem – wyłącznie przez własne błędy, pijaństwo i niemożność porozumienia. Żaden wróg nie musiał atakować – wystarczyło, że struktura dowodzenia i kulturowa fragmentacja zrobiły swoją robotę.
Interesujące informacje :)
OdpowiedzUsuńNie wiem czy coś podobnego zdarzyło się w historii ludzkości. Pozdrawiam!
UsuńTeraz też ci ruscy dowódcy w Ukrainie ośmieszają siebie i Rasiję-matuszkę. Wysyłanie żołnierzy na hulajnogach pod kule to też kiedyś będzie opisane.
OdpowiedzUsuń