poniedziałek, 27 czerwca 2016

Procesy zwierząt zwierząt w średniowieczu

Skopiowane z:

Kogut spalony stosie, czyli procesy zwierząt w średniowieczu

Zwierzęta domowe stawały w średniowieczu przed sądem podobnie jak ludzie – wysłuchiwały aktu oskarżenia, miały obrońców przydzielonych z urzędu. Zdarzało się, że prokurator z całą powagą wnosił o ukaranie myszy, ślimaków i chrząszczy.
Gdy w 864 r. w Wormacji zmarł człowiek użądlony przez pszczoły, synod kościelny zdecydował, że wszystkie owady z ula zostaną uduszone. Pszczoły zabito, aby zapobiec wyprodukowaniu przez nie miodu – słodycz morderczyń miałaby demoniczne właściwości. Sporo jest podobnych wzmianek o doraźnym karaniu zwierząt, jednak dopiero w połowie XIII w. pojawiają się pierwsze świadectwa o procesach sądowych. Zastanawiano się, czy zwierzęta mają duszę, czy powinny pościć i czy wolno im pracować w święta. W każdym razie uznano, że muszą odpowiadać za swoje czyny. Przed trybunałami świeckimi oskarżano najczęściej zwierzęta domowe, które, jak dowodzono, świadomie i z premedytacją doprowadziły do śmierci człowieka, spowodowały poważne uszkodzenia ciała lub dopuściły się występku przeciw naturze i boskiemu prawu.
Największą liczbę zwierzęcych rozpraw sądowych odnotowano w południowo-wschodniej Francji, w Szwajcarii, zachodnich Niemczech i w północnych Włoszech, zachowały się też akta spraw z innych części Europy, a nawet z obydwu Ameryk. Po ten sposób dochodzenia sprawiedliwości, utrwalony w średniowieczu, sięgano, choć sporadycznie, aż do XIX wieku.

Występny drób
Jak wyglądała procedura sądowa w przypadku zwierzęcia oskarżonego o zbrodnię, pokazuje przypadek prosiaka należącego do gospodarstwa prowadzonego przez zakonników z klasztoru w Laon w północnej Francji. W 1494 r. w jego sprawie obradował sąd. 14 czerwca świnka została schwytana pod zarzutem zamordowania kilkumiesięcznego synka pastucha Jehana Lenfanta i zamknięta w areszcie. Przysługiwały jej te same prawa co dwunożnym przestępcom, włącznie z określoną ilością strawy i prawem do obrońcy z urzędu. W trakcie procesu świadkowie zeznali, że „w ostatni poniedziałek wielkanocny, podczas gdy Lenfant pilnował bydła, a jego żona Gillon oddaliła się ze wspomnianego gospodarstwa do wsi Dizy, pozostawiwszy dziecko w domu pod opieką dziewięcioletniej córki (...) rzeczona świnia weszła do wspomnianego domu i okaleczyła oraz pożarła twarz i gardło wspomnianego dziecka, które w krótkim czasie zmarło wskutek pogryzienia i ran zadanych przez wspomnianą świnię”. Wyrok brzmiał: „Wzburzeni i zatrwożeni niniejszą zbrodnią, a także aby dać przykład i zadośćuczynić sprawiedliwości, stwierdzamy, orzekamy (…) i ogłaszamy, że wspomniany wieprzek, osadzony jako więzień i przetrzymywany we wspomnianym klasztorze, zostanie powieszony i uduszony przez mistrza katowskiego na szubienicy”. Wyrok wykonano.
Dwadzieścia lat wcześniej trybunał w Bazylei skazał na śmierć przez spalenie na stosie koguta „za straszliwą i przeciwną naturze zbrodnię złożenia jaja”. Egzekucja na górze Kohlenberg przeprowadzona została przy zachowaniu tych samych procedur co w przypadku egzekucji heretyków, zgromadziła tłumy mieszczan i chłopów z okolicy. Jak odnotowano w kronice miasta, po przecięciu koguta kat odnalazł w jego wnętrznościach kolejne jaja. Zostały one najprawdopodobniej natychmiast zniszczone, bo zgodnie z powszechnie panującym przekonaniem mógł się z nich wykluć bazyliszek, potwór zabijający wzrokiem.
W 1662 r. w kolonii New Haven w dzisiejszym stanie Connecticut na szafocie stanęła krowa, dwie jałówki, trzy owce i dwie maciory. Surowy wyrok był karą za udział w „godnych potępienia aktach sodomii” (damnable bestialities), którym oddawały się wraz z pewnym szanowanym obywatelem miasta znanym skądinąd z tego, że był „żarliwy w modlitwie, (…) chętny do budujących rozważań w gronie ludzi pobożnych i gorliwy w wytykaniu grzechów innym ludziom”. Szanowany obywatel zawisł na szubienicy obok wspólniczek. Podobne sprawy zawsze kończyły się śmiercią. W 1466 r. w Corbeil na stosie zginął mężczyzna razem z maciorą, w 1565 r. w Montpellier mężczyzna z osłem. Wierzgające zwierzę przed podpaleniem pozbawiono kopyt. W 1606 r. w Chartres powieszono mężczyznę skazanego za stosunki z suką. Zwierzę zabito uderzeniem w łeb. Oboje spopielono na stosie.

Adwokat chrząszcza

Gdy sądy świeckie były bezsilne i konieczna mogła się okazać interwencja boska, zwracano się do trybunałów kościelnych. W 1478 r. mieszkańcy Brna w Szwajcarii zażądali sądowego ukarania i powstrzymania chrząszczy niszczących ich plony. Najpierw poprosili o pomoc biskupa, który nakazał modlitwy w intencji pozbycia się owadów. Gdy te nie poskutkowały, władze kościelne wystosowały pismo do szkodnika: „Chrząszczu, bezrozumna i niedoskonała istoto, nazwana niedoskonałą, bo żaden z twego plemienia nie był w arce Noego w czasie wielkiego zniszczenia i ruiny czasów potopu, przybywasz licznymi chmarami i uczyniłeś ogromną szkodę w ziemi i nad ziemią, przynosząc wielkie uszczuplenie strawy dla ludzi i zwierząt, (...) wszem i każdemu z was z osobna nakazuję i upominam, abyście przed upływem sześciu dni opuścili wszystkie miejsca, gdzie jawnie lub potajemnie sialiście albo zamierzacie siać zniszczenie”.
W dalszej części pisma poinformowano owady, że jeśli z jakiegoś powodu nie mogą zastosować się do nakazu, wzywa się je do „stawienia się w Wiflisburgu (obecnie Avenches) w szóstym dniu od wystawienia tego dokumentu, o pierwszej po południu, aby przez swego adwokata wytłumaczyły się i objaśniły swoją postawę Jego Ekscelencji Biskupowi Lozanny albo jego zastępcy”. Mimo iż list odczytano z ambon w parafiach dotkniętych plagą, chrząszcze nie zgłosiły się w wyznaczonym terminie. W związku z tym wszczęto formalne postępowanie sądowe, wyznaczając owadom przedstawiciela z urzędu. Jean Ferrodet z Freiburga okazał się adwokatem słabym – jego klient przegrał z kretesem, w ramach wyroku został obłożony klątwą i potępiony. Niestety, decyzja sądu nie przyniosła najmniejszej zmiany w postępowaniu chrząszczy, które nadal pożerały uprawy. Biskup wyjaśnił, że najwyraźniej Bóg uznał berneńskich mieszczan za grzeszników w pełni zasługujących na plagę.
Z innym szkodnikiem mieli do czynienia mieszkańcy gminy Stilfs na pograniczu Austrii i Włoch. Mieli tak dość kretów, które ryły i podkopywały pola czy ogrody, że w 1519 r. zażądali, by sprawą zajęły się władze. Rozpoczął się proces. Obrońca oskarżonych wnosił o uniewinnienie, tłumacząc, że tak naprawdę krety przynoszą więcej pożytku niż szkody, bo spulchniają ziemię, przepędzają gryzonie i niszczą owady. Mimo sprytnej taktyki sąd wydał wyrok korzystny dla strony przeciwnej i nakazał kretom opuścić teren gminy. Jednak w uznaniu słuszności niektórych argumentów ich prawnika ogłoszono, że przed wymarszem osobnikom nowo narodzonym i „tym z młodymi przyznaje się list żelazny i dodatkowy okres czternastu dni na nabranie sił”.
Śmielszy i skuteczniejszy od adwokata włosko-austriackich kretów okazał się pełnomocnik termitów z brazylijskiej prowincji Maranhão. Franciszkanie z jednego z klasztorów w tej części kraju narzekali na owady, które dobierały się do zapasów, niszczyły meble, a nawet ściany budynków, co groziło zawaleniem. W 1712 r. sprawę skierowano ostatecznie do sądu biskupiego. Zgodnie z obowiązującą procedurą termity wezwano, by przedstawiły swoje racje. Oskarżone nie pojawiły się na rozprawie, lecz stawił się ich, jak się okazało, dość bezczelny i nieprzebierający w słowach plenipotent. Zaczął od wychwalania zaradności i pracowitości swoich klientów oraz wytykania zakonnikom gnuśności. Następnie zwrócił uwagę na fakt, że skoro mowa o bezprawnym korzystaniu z cudzej własności i niszczeniu jej, to właśnie termity mogą uważać się za pokrzywdzone, bo zamieszkiwały teren obecnego klasztoru, zanim przybyli tu franciszkanie. Proces ciągnął się dość długo. Prawnicy obu stron wygłaszali płomienne przemowy i wznosili się na wyżyny erudycji, budując skomplikowane konstrukcje logiczne i powołując się na rozliczne precedensy oraz prawnicze i teologiczne autorytety. Sprawa zakończyła się ugodą, na mocy której owady miały opuścić teren klasztoru, a franciszkanie zapewnić im zastępcze miejsce zamieszkania. Jak odnotowano w kronice zakonu, termity podporządkowały się decyzji trybunału i natychmiast po odczytaniu wyroku w zwartej kolumnie przemaszerowały na przyznaną im działkę.
Po co to wszystko?
Czytając o procesach zwierząt, myślimy z rozbawieniem o naiwności naszych przodków. Jaki jest sens stawiania przed sądem świni, choćby i rzeczywiście spowodowała czyjąś śmierć? Ale dla ludzi średniowiecza takie działanie miało głęboki sens wynikający z ich światopoglądu i opartej na nim koncepcji świata.
Po pierwsze, zabicie człowieka przez zwierzę stanowiła poważne naruszenie boskiego porządku. Jak wiadomo, w tradycji judeochrześcijańskiej człowiek stworzony na podobieństwo Boga uważany jest za istotę stojącą nad wszystkimi innymi ziemskich bytami i dysponuje nimi wedle swoich potrzeb. Gdy więc pan zostanie zgładzony przez sługę, dochodzi do naruszenia ładu, który musi zostać przywrócony w sposób formalny i z zachowaniem pewnych zasad, czyli poprzez odpowiedni rytuał. W tym przypadku rytuał procesu sądowego.
Po drugie, wierzono, że w świecie, w którym toczy się nieustanna walka dobra ze złem, Szatan nie ustaje w wysiłkach, by zawładnąć jakąś cząstką rzeczywistości. Zwierzęta uważano za szczególnie podatne na diabelskie wpływy (a zatem za naturalnych towarzyszy i pomocników czarownic i czarnoksiężników) z uwagi na ich niezdolność do pełnego zrozumienia zasad moralnych. Tak więc oślica, którą przyłapano na wiadomych czynnościach ze zdesperowanym pastuchem, nie tylko dopuszczała się występku przeciwko naturze, ale też została skażona złem i ogarnięta aurą zepsucia (aura corrumpens). Należało ją jak najszybciej osądzić, a następnie zrobić to, co konieczne, by diabelskie siły panoszące się w jej ciele nie zaraziły otoczenia. Stos, stryczek, ewentualnie zakopanie żywcem uznawano za najbardziej skuteczne środki.
Proceder stawiania przed sądem i skazywania zwierząt da się też wyjaśnić w ogólniejszych kategoriach psychologicznych i socjologicznych. Jak się okazuje, nawet w bardzo wysoko rozwiniętych społecznościach często nadaje się zwierzętom cechy ludzkie. Wierzy się, że mogą w sposób świadomy postępować dobrze lub źle, a więc mogą także łamać prawo podobnie jak człowiek. Należy zatem traktować je jak każdego innego kryminalistę. W naturze ludzkiej leży też potrzeba odwetu za wyrządzoną krzywdę, potrzeba sprawiedliwości i porządku społecznego. Jeśli ginie dziecko, morderca musi ponieść karę i odczuć na własnej skórze cierpienie, które zadał ofierze. Nie ma znaczenia, że zabójcą jest świnia. Samosąd byłby barbarzyństwem i do tego działaniem niezgodnym z prawem. Pozostawał więc sąd i formalny proces zakończony wyrokiem.
W średniowieczu i epokach późniejszych zwierzęta zasiadały na ławie oskarżonych dość często. Trzeba jednak podkreślić, że ówczesne autorytety prawnicze i teologiczne wypowiadały się o tym procederze krytycznie. Uznawały istnienie takiego obyczaju, wynikającego z lokalnych tradycji i praktyki sądowej, ale nie znajdowały uzasadnienia dla skazywania zwierząt ani w prawie, ani w nauczaniu Kościoła.
Jeśli sprawa trafiła przed trybunał świecki lub kościelny, oskarżyciele i sędziowie w wielu przypadkach kierowali się pragmatyzmem. Niektóre zwierzęta rzadko trafiały w ręce kata, bo po prostu były zbyt cenne. W XIV-wiecznej Burgundii pisano wprost: „Jeśli wół albo koń dopuści się jednego albo więcej zabójstw na ludziach, nie ma być zabity ani też sądzony i stracony. Powinien raczej zostać przejęty przez pana, na którego ziemi popełnił zbrodnię, albo przez jego ludzi, w celu konfiskaty i aby mógł być sprzedany, a dochód przekazany panu na jego potrzeby. Jeśliby jednak inne zwierzę (…) to uczyniło, ma zostać powieszone za tylne nogi”.
Jak zawsze więc życie weryfikowało przepisy prawa i tworzyło nowe normy.
Tomasz W. Gromelski. Historyk z Uniwersytetu Oksfordzkiego, specjalizuje się w historii społecznej i kulturowej Anglii w latach 1400-1600 oraz historii Polski XVI i XVII wieku. Obecnie pracuje nad projektem „Życie codzienne i śmierć w Anglii XVI wieku”
Tekst pochodzi z "Newsweeka Historia" 10/2014
Tomasz W. Gromelski

4 komentarze:

  1. Nie wiem, czy się śmiać czy płakać, że kiedyś tak było. Cały teks przeczytałam z dużym zainteresowaniem, bo o tym nie wiedziałam. Pięknego lata życzę i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Francuski historyk Jacques Le Goff, który swoimi pracami zrehabilitował średniowiecze, uważane przez jego poprzedników za mroczny i posępny epizod historii, powiedział: "Średniowiecze nie było zacofane. Kiedy patrzę, jaki wpływ mają sekty na ludzi mi współczesnych, stawiam sobie pytanie, gdzie właściwie jest obskurantyzm". Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A teraz też coraz bliżej do średniowiecza.

    OdpowiedzUsuń
  4. No, powiem, że nie wiedziałem o tych sytuacjach:). Mnie Henryku, nie musisz zapraszać, dostaję powiadomienia o każdym kolejnym wpisie, a, że nie komentuję, to nie brak chęci, ale... zdrowie, i nie lubię wiecznego przytakiwania:):) Co mam pisać, znowu jakbym czytał swoje myśli?:) Pozdrawiam serdecznie Ciebie i Wszystkich, tu zaglądających:)

    OdpowiedzUsuń